Wszystkich Świętych
Zmarznięte
słońce okryło się szalem cumulusów i odsłoniło bezwstydne gwiazdy, puszczające
do mnie oczko. Kazały spuścić głowę ten jeden dzień w roku, gdy ziemia je
odbija. Tysiące lampek ogrzewają marmury, zimne jak ciała w nich spoczywające. Migają,
jakby niepewne. Świat ogarnia cisza, poprzetykana sykiem zapalanych zapałek i
szumem rozmów. Zgrzytem zmarzniętej trawy pod podeszwą i modlitw, mówionych pod
nosem w nadziei, że ktoś na górze wytęży słuch. Plastikowe kwiaty rzucają
cienie, jakby nie były martwe od urodzenia. Przecież i tak nas przeżyją. Mróz
pachnie topionym woskiem i rozgrzanym szkłem jak cynamon przed Wigilią. Złote
litery układają się w nazwiska ludzi o równie złotych sercach dziś zjedzonych
przez pełzaki. Tych kilku znam z rodzinnych opowieści, jednak żadnego
osobiście. Są dla mnie jedynie ognikami w ciemną noc, gdy oddech próbuje
pozostać na ziemi, jakby wiedział, że trafi w czeluści piekielne. Dziękuję im
za ten jeden wieczór, gdy anioły przysiadają na kamieniu, a cienie na ich
zastygłych twarzach ubierają je w grymas. To przezeń boję się śmierci. Czekają
na tę odrobinę pamięci, by zanieść je do Raju.
Dziękuję
im za ten jeden wieczór, gdy płomień świecy w oknie brzmi jak śmiech dziecka,
które gaśnie, gdy skończy się knot.
Super blog
OdpowiedzUsuń