2013

"Pani Zagadka i najcenniejsza rzecz"

28.07.2013-02.10.2013

------------------------------------------------------------------------------------------------
Zacznijmy od notki. Nie poprawiłam tu błędów interpunkcyjnych, ale ortograficzne sobie pozwoliłam (oczy mnie aż bolały przy przepisywaniu!).
Nie zmieniłam również błędów fabularnych ani tego, co nie mogło zgadzać się z rzeczywistością. Zrobiłam to dopiero, pisząc to ponownie. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ale bez tego nie byłoby zabawy, nie?
-------------------------------------------------------------------------

PIERWSZA PRZYGODA
Było już późno a ja, ciągle krzątałam się po kuchni, sprzątając przed jutrzejszym wyjazdem. Miałam bowiem jechać do Dulowej oddalonej o dwadzieścia kilometrów.
            W końcu położyłam się w miękkiej pościeli.
            O poranku wstałam bardzo niewyspana. Nie mogłam zwlec się z łóżka. Przez otwarte okno słyszałam świergot ptaków, które o tej porze roku wiją swoje gniazdka. Dochodził do mnie zapach kwitnących wiśni i jabłoni. Promienie słońca spadały kaskadami na moją rozespaną twarz.
            Nagle ktoś rzucił kamieniem w okno. Wstałam w pośpiechu i, zobaczyłam chłopca w czerwonej bluzce i jeansach. Miał pewnie z dziesięć lat i był dość wysoki.
- Czemu rzucasz kamieniami w okiennice? – spytałam chłopca.
- Chcę wyczaić, gdzie mieszka jakaś pani Hanka – krzyczał chłopiec.
- A masz więcej informacji?
- Tak, dopiero skończy studia i… i… - jąkał się – i posiada zielony rower! – dokończył.
- To ja. A o co chodzi? – spytałam, rumieniąc się.
- Mam wiadomość!
- A jaką? Ważną?
- Nie wiem, bo jest w kopercie.
- To wchodź na klatkę schodową. [mieszkam w bloku, przyp. z dołu kartki]
Otworzyłam domofonem wejście na klatkę schodową.
- Mieszkanie numer pięć na pierwszym piętrze – powiedziałam przez domofon.
            Po paru minutach wszedł chłopiec i podał mi różową kopertę.
- Dziękuję.
            Chłopiec wyszedł, a ja otworzyłam kopertę. Jej zawartość była dla mnie zdziwieniem. W środku był list i mapa Dulowej oraz okolicy. W kopercie znajdował się list z prośbą o pomoc. Był też rysunek domu, narysowany sprawną ręką.
            Kopertę włożyłam do apteczki ze względu na wagę jej treści.
            Wyruszyłam do Dulowej. Mapa była dość dokładna, więc bardzo szybko znalazłam drogę do wsi.
            Droga była asfaltowa, przez co bardzo grzała jej nawierzchnia. Szare i czarne plamy świetnie przyciągały promienie słońca na bezchmurnym niebie. Raz po raz mijałam domy z dużymi ogrodami i altanami. Z wielkimi, kwitnącymi drzewami i dużymi skalniakami, w których świeciły kolorami kwiaty.
            Słońce skwierało nad dużymi ulicami i zwiększało pragnienie, i głód z każdą chwilą.
            Zatrzymałam się w Chrzanowie, w niedużej restauracji na rynku.
            Zjadłam obiad złożony z zupy pomidorowej z ryżem i kawałkami pomidorów oraz na drugie danie pulpety z frytkami, i żurawiną. To był jeden z lepszych obiadów w moim życiu.
            Po obiedzie zjechałam na boczną drogę do Trzebinii. Jechałam przez cudowne miejsca z przepięknymi widokami. Widziałam lasek z rozkwitającymi drzewami i wielkimi koronami drzew.
            Niedługo byłam w Trzebini. Jest to miasto o ciekawej historii. W czasie I wojny światowej było pod zaborem austriackim. Zaś po II wojnie światowej była tu jedna z większych polskich rafinerii. Obecnie to małe miasto.
            Od Dulowej dzieliło mnie około dwa i pół kilometra. W czasie drogi myślałam o miejscu na biwak. Było jasne, że nie mogę być blisko domów, z powodu mojej miłości do ciszy. Wybrałam nieduży lasek, który pamiętałam z dzieciństwa.
            W końcu dotarłam do wsi. Słońce lekko chyliło się ku zachodowi, by jutro jak kula światła wstać, i zesłać nam światło na nowe pomysły.
            Nie śpieszyłam się. Dojeżdżałam do miejsca, które wyznaczyłam na biwak.
            W końcu dojechałam do lasu. Zsiadłam z roweru i usłyszałam za plecami irytacyjny głos męski z szorstkim akcentem:
- Co panna, szukasz tu skarbu? A może faceta? – śmiał się na głos.
Odwróciłam się, że nikogo nie zauważyłam. Nagle „ktoś” mnie popchnął. Nie wywróciłam się. Niestety wywróciłam rower, który runął na ziemię. Słońce znikło za horyzontem. Zaczęło się ściemniać.
- Kim jesteś? Gdzie jesteś? Czego chcesz? – dopytywałam się ze złością, by wyhamować uczucie strachu.
- Jestem mężczyzną. Jestem tu i nie chcę byś tu była – odpowiadał już lekko złowieszczy głos.
- A ja chcę tu być i znać twoje imię – mówiłam przez ściśnięte ze złości gardło.
- Ja nie chcę cię – upierał się na głos.
Nagle mnie olśniło. Głos dochodził zza moich pleców. Było już ciemnawo więc go nie widziałam. Musiał też być ubrany na czarno.
- A ja tu będę ile chcę, jak chcę i kiedy chcę – odpowiedziałam stanowczo. Udawałam, że schylam się po rower lecz naprawdę chciałam chwycić za nogawkę tajemniczą osobę. Udało się! Pociągnęłam nogawkę. Tajemniczy „ktoś” nie drgnął. Chwycił mnie i podniósł z wielką siłę. W tej sytuacji nie miałam wyboru. Dałam za wygraną.
- Nara, rudzielcu – powiedział puszczając mnie. Po chwili zniknął w mroku.
            Nie wiedziałam nic o nim. W spokoju postanowiłam rozłożyć namiot, który być schowany w plecaku. Mój namiot miał kształt trójkątny, był zielony z małymi, żółtymi plamami. Spanie w nim było przyjemnością. Kolacji nie jadłam. Byłam zbyt przejęta odwiedzinami dziwnego osobnika. Ten człowiek przyprawiał mnie o mdłości. Był sprytny i silny. Samo wspomnienie złowieszczego głosu, niewidzialnego właściciela napawało mnie lękiem. Jego głos wydawał się arogancki i chrapliwy.
            Po bardzo długim oczekiwaniu w końcu przyszedł sen. W snach widziałam tajemniczego osobnika z zamazaną twarzą i przeszywającym śmiechem. Ton jego głosu był przerażająco-irytujący. Słowa przez niego wypowiadane, brzmiały w moich uszach jak gąg, który został mocno uderzony.
            Powoli wstawał dzień. Słońce wolno wschodziło i dawało różową poświatę swej ognistej postury.
            Wyszłam z namiotu. Był tak zwany „dzień pod chmurką”. W czasie śniadania przypominałam sobie dzieciństwo, zabawy w lesie.
            Postanowiłam, ze względu na pokrzywy, zmienić miejsce obozowiska. Jednak zastrzegłam sobie bycie w lesie. Dulowskie lasy są rozległe i piękne. Liściaste i iglaste drzewa idealnie pasowały do lekko górzystego krajobrazu.
            Zwijam namiot, gdy coś zaszeleściło w krzakach. Stanęłam jak wryta. Moje kolana zaczęły się trząść. Robiło mi się na przemian zimno i gorąco. Martwym wzrokiem obserwowałam leśne krzaki, nasłuchując szelestu. Szelest powtórzył się. Nagle z krzaków usłyszałam coś w rodzaju rozpaczliwego krzyku. Rzuciłam się do krzaków. Moje serce biło jak szalone. W krzakach znalazłam dziewczynę ze związanymi rękami i nogami, miała chustę obwiązaną dokoła ust. Chusta podtrzymywała szmatę wciśniętą w jej usta.
            Szybko zabrałam się do uwolnienia jej ze sznurów.
- Rachu, ciachu i po strachu – powiedziałam, gdy rozwiązałam dziewczynę.
- Dzięki, jestem Ala – powiedziała.
Była to wysoka dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Miała dosyć ciemną karnację, brązowe włosy i zielone oczy.
- Jestem Hanka. Kto cię związał?
- Jakiś mężczyzna. Nie widziałam jego twarzy. Słyszałam tylko jego głos – odpowiadała Ala.
- Pamiętasz ton jego głosu?
- Był chrapliwy, irytujący i przeszywający – wymieniała.
- A co powiedział? Pamiętasz? – pytałam z coraz większym niepokojem.
- Mówił „Niedługo nadejdzie zemsta” i „bardzo mi pomożesz”.
„To pułapka” – przemknęło mi przez myśl. Na głos powiedziałam:
- Kiedy to było? – starałam się wydawać wścibską i głupią, która nic nie podejrzewa.
- Koło piątej nad ranem.
- A co tu robiłaś o tej porze?
- Zbierałam kwiaty. Wtedy są najładniejsze – tłumaczyła Ala.
- A jaki kwiat najbardziej cię interesuje? – pytałam od rzeczy.
- Sasanka alpejska – chyba palnęła na ślepo Ala.
- Tu ich nie znajdziesz.
- Dzięki za informację – syknęła Ala.
- Sasankę spotkasz w Tatrach. Tu możesz za to pokrzywy, osty, maki i inne kwiaty – nabijałam się z Ali.
Ala zrobiła się purpurowa.
- Atak! Atak! – wrzeszczała.
            Skoczyłam w stronę roweru. Usiadłam na jego siodełku. Ledwo chwyciłam namiot i plecak. Jedna ręka trzymała plecak i namiot, druga kierownicę. Nogi na pedały. Ruszyłam. Wyjechałam z lasu. Jestem przy kościele. Nie wiem jak szybko jechałam. Zaraz zobaczyłam szkołę.
            Przystanęłam koło szkoły. Niestety trafiłam na grupkę piątoklasistów idących do wejścia. Od razu zainteresowali się mną.
- Dzień dobry – grzecznie dygnęła blondwłosa dziewczynka z długim warkoczem.
- Dzień dobry, pani – uśmiechnął się rudy, piegowaty chłopiec.
- Dzień dobry – sapnęłam.
- Jestem Tosia. To jest Antek – znów dygnęła dziewczynka. – A pani kim jest?
- Miło mi was poznać. Jestem Hanna, jestem czymś w rodzaju turystki.
- A czemu „czymś w rodzaju”? – zaciekawił się Antek.
- Hm, jak to wam wytłumaczyć? – zastanawiałam się na głos. – Jestem wciąż w biegu.
- To widać – stwierdził Antek, patrząc na dziwny pakunek, który niechlujnie trzymałam.
- Antek – syknęła Tosia, dając mu kuksańca.
- Co? – zirytował się Antek. – Ja tylko stwierdzam fakt.
- Spokojnie, mnie to nie przeszkadza – uspokajałam ferajnę. – A nie widzieliście gdzieś takiego domu? – pokazałam im obrazek.
- Hm, Antek, to nie było gdzieś koło Błoni? – myślała na głos Tosia.
- To było koło Błoni – stwierdził Antek.
- Dziękuję. Teraz lepiej zmykajcie do szkoły – powiedziałam. – Do zobaczenia!
- Do widzenia! – krzyknęli chórem.
            I tak pojechałam w kierunku Błoni Karniowickich.
            Było jeszcze wcześnie. Z domów mieszkalnych powoli wychodziły dzieci. Niektóre uśmiechały się, inne zaś się smuciły.
            Nareszcie dojechałam do Błoni Karniowickich. Za zakrętem drogi zobaczyłam dom, który przypominał budynek z obrazka. Był to jednak zapuszczony dom.
- Kogo pani tu szuka? – rzekła kobieta na progu drzwi starej rudery.
- Dzień dobry. Szukam nadawcy tego listu – wyciągnęłam rękę z listem i rysunkiem.
- Mogę zobaczyć obrazek?
- Proszę. Mam nadzieję, że znajdę nadawcę – podałam przez płot nadbiegającej kobiecie. Byłam pełna nadziei.
            Kobieta oglądała rysunek przez dłuższą chwilę.
- Zaraz będę – rzekła, dając mi obrazek rudery.
            Weszła do domu. Nie czekałam na nią długo.
- Proszę, niech pani wejdzie – zaprosiła mnie przez bramę.
            Pani zaprowadziła mnie do niedużego pokoju. W pomieszczeniu czekała młoda kobieta z ciemnymi lokami na głowie i dużymi zielonymi oczami.
- Witaj, jestem Jola. To ja poprosiłam panią o pomoc – odezwała się przyjaźnie młoda dziewczyna.
- Cześć, mam na imię Hanka. I nie jestem panią, dopiero będę studiować od tego roku.
- Dobrze. Sprawa się zaraz sama wyklaruje. Zapraszam do gabinetu, na górę.
            Poszłyśmy starymi schodami do góry. „Jestem w idealnym momencie” – pomyślałam.
            Weszłyśmy w pierwsze drzwi. W środku czekał mężczyzna w podeszłym wieku, siedzący przy biurku. Był też młody mężczyzna, bardzo podobny do Joli, ubrany w garnitur.
- Nareszcie Jolu. To twój detektyw? – zaśmiał się mężczyzna w garniturze.
- Tak Zbychu – odrzekła Jola. – To mój brat – odezwała się do mnie z niechęcią.
- Jestem Zbyszek – ucałował moją dłoń Zbychu.
- Jestem Hanna, miło mi – dygnęłam.
            Zbychu uśmiechnął się. A ja rozpoznałam go. On był głosem. On mnie nazwał rudzielcem.
- Ty – syknęłam. – Ty jesteś głosem, który mnie podniósł, wywrócił mój rower, nazwał mnie rudzielcem, wczoraj. Ale dziś mnie chciałeś schwytać.
- To było dla podrywu – tłumaczył się szczerze Zbychu.
- Koniec! – krzyknął mężczyzna przy biurku. – Pora zacząć sprawę. Jak już pewnie państwo wiedzą, niedawno zmarła pani tego domu, pani Barbara. Była to matka panny Joli i panicza Zbyszka – zaczął mężczyzna. – Napisała testament. Dom jest dla przegranego.
- Przegranego? – zdziwiło się rodzeństwo.
- Przegrany w czym? – wyszeptała przerażona Jola.
- W jakim sensie przegrane? – szeptał Zbyszek.
- Co to ma znaczyć? – denerwowała się Jola.
- Wasza matka – mówił dalej pan za biurkiem – chciała być, jak to ona mówiła „fair” więc macie jednakowe szanse.
- Na co? – dziwił się Zbyszek.
- Na jej najcenniejszą rzecz – rzekł z powagą staruszek.
- Co jest najcenniejszą rzeczą? – pytała Jola.
- Nikt tego nie wie – ze smutkiem rzekł mężczyzna. – Ale oto pierwsza rzecz jaką misicie zrobić: znaleźć wskazówkę.
- Co? – oburzył się Zbychu.
- Koniec – zakończył mężczyzna.
- Do roboty – uśmiechnęłam się.
            Zbyszek wyszedł.
- Co najbardziej lubiła twoja mama? – zapytałam Jolę.
- Książki.
- A gdzie je czytała?
- Tu – wskazała biurko.
- To poprzeglądajmy książki – zaproponowałam.
            Jola zamknęła drzwi na klucz.
            Dwie godziny przeglądałyśmy książki. Sprawdzałyśmy i nazwiska autorów pisane od tyłu. Zbieżności nazwisk. Wszystko.
            Niestety po jakimś czasie zrobiłam się zmęczona. Usiadłam przy biurku. Popatrzyłam zmęczonymi oczami na obraz wiszący nad drzwiami. Przedstawiał kobietę. Jej oczy smutnie patrzyły w kierunku szafy, w której leżały książki. Szafa była z ciemnego drewna.
            Zerwałam się z biurka. Podbiegłam do szafy. Na dolnej półce leżał album ze zdjęciami. Wyciągnęłam go. W albumie znalazłam zdjęcie krzyża i rysunek z prostokątem wypełnionym krzyżami. Strony w albumie były ponumerowane. Rysunek był na piętnastej stronie. Był włożony w dolną folijkę.
- O co tu chodzi? – myślała na głos Jola.
- To jest cmentarz. Kolejna wskazówka znajduje się w prawym-dolnym rogu Cmentarza w Dulowej – z ciężkim głosem mówiłam.
- To na co czekamy? – zirytowała się Jola.
            Jakby na odpowiedź zadzwonił dzwon, wzywający na obiad.
- Hanka, chcesz iść na obiad? – zapytała Jola.
- A nie będę przeszkadzać?
- Nie – uśmiechnęła się Jola.
            Zeszłyśmy na obiad. Cały czas Jola wmawiała Zbychowi jej zwycięstwo. Kłócili się. Ja starałam się „rozgryźć” Zbyszka. Jednak tylko „część” Zbyszka dała się odkryć. Zbychu był eleganckim dżentelmenem tylko po pozorach. W rzeczywistości był zwykłym studentem prawa.
- Dziękuję za obiad – powiedziałam wstając od stołu.
            Wyszłam z domu. Chciałam być sama. Niestety czas spędzony w ogrodzie bliźniaków nie był zbyt przyjemny. Wciąż myślałam o Zbyszku, Joli i ich rywalizacji.
            Siedziałam w ogrodzie do wieczora. Szukanie drugiej wskazówki zaplanowałam na noc. Pod jej osłoną moja, nienaturalnego odcieniu, skóra zostawała skryta w ciemności. Niestety w księżycową noc wręcz świeciła w mroku.
- Tu jesteś, Śnieżynko – usłyszałam zadowolony głos Zbyszka, dochodzący z ganku.
- Cześć Zbyszku. Dlaczego mnie tak nazywasz? – spytałam konkurenta.
- No, bo masz tak jasną skórę – zakłopotał się Zbyszek.
- Nawet ładnie – uśmiechem chciałam zamazać jego zakłopotanie.
- Przypominasz mi postać z baśni, Śnieżkę – rozmarzył się Zbysiu.
- Może po pozorach – mruknęłam.
            Zbysiu usiadł obok mnie na ławce. Szybko wstałam. Już wiedziałam czego chce Zbyszek.
- A ty będziesz Elegancik. Przypominasz mi hazardzistę – syknęłam żmijowato.
- Czemu? – zdziwił się Elegancik.
- Jeszcze nie wiesz? – odpowiedziałam pytaniem.
- Elegancik nie jest obraźliwy. Ale czemu kojarzę ci się z hazardzistą? – dziwił się Elegant.
- Dowiesz się na koniec – syknęłam.
            Słońce już zaszło. Zapowiadała się pochmurna i deszczowa noc.
            Pobiegłam do Joli by wszystko omówić.
- Jola – powiedziałam półgłosem, wchodząc do jej sypialni.
- Tak, Hanno? – żywo spytała Jola.
- Dziś w nocy – zaczęłam szeptem – tylko ja pójdę na cmentarz. Ty Jolu, zostaniesz tu i będziesz udawać, że nie znalazłyśmy tropu. Możesz ewentualnie szukać tropu.
- Po co mam go szukać? – zdziwiła się Jola. – Przecież…
- Cicha – syknęłam, przerywając jej. – On ma być zupełnie spokojny o skarb. Innymi słowy ma być pewny, że nie mamy pojęcia o żadnym tropie.
- A co jeśli się spyta gdzie jesteś? – martwiła się Jola. – On wiecznie się o ciebie martwi. Ja myślę, że cię kocha – stwierdziła.
- On mnie nie kocha. Chce abym się przejmowała jego zalotami a zaniedbała poszukiwania. Rozumiesz? – tłumaczyłam brunetce. – Ale my znamy już jego sposób na znalezienie skarbu. Udawajmy jednak, że go nie znamy, OK?
- OK – potwierdziła Jola. – A co jeżeli on się zapyta o ciebie? – z irytacją pytała Jola.
- Masz mu powiedzieć, że tej nocy szukam miejsca na biwak. Gdyby się spytał dlaczego chcę mieć biwak to powiedz, że mam swoje widzimisię.
- Dobra, jedź. Jutro spotkajmy się na wjeździe do Błoni.
- O której?
- Koło południa.
- Dobra. Pa – pożegnałam Jolę.
            Wzięłam po cichu, już dobrze złożony, namiot i pozostałe bagaże. Pomału wyszłam tylnymi drzwiami za dom. Tutaj przygotowałam rower. Trzy metry przede mną była dziura w płocie. W zupełnej ciemności przełożyłam rower przez uszczerbek. Następnie prześlizgnęłam się na drugą stronę płotu. Wsiadłam na rower i zniknęłam za zakrętem drogi.

PRAWDZIWA JOLA

            Do cmentarza dojechałam około północy. Było pochmurno. Nikt nie był na cmentarzu. Bramę cmentarza zastałam zamkniętą na głucho.
            Teraz Czytelnik może nie być zadowolony z mego postępowania. Niech jednak pamięta o sprawie w jakiej przyjechałam na cmentarz.
            Wdrapałam się po bramie do środka. Znalazłam się na dróżce, okalającej cmentarzysko.
- Na końcu po prawej – szeptałam do siebie.
            Skierowałam się w prawą stronę. Prawie po omacku trafiłam na koniec alejki. Znicze oświetlały kapliczkę, która stała w prawym, dolnym kącie. Przedstawiała ona Maryję, odmawiającą różaniec.
            Wyglądała zwyczajnie, jak to kapliczka.
            Stałam przy niej ponad dwie godziny. Obejrzałam Ją od stóp do głowy. Każdą rysę i, każde pociągnięcie pędzla. Zaczęłam nawet, na oko, oglądać różańce pod kapliczką.
- Coś tu jest nie tak – szeptałam do siebie.
            Powoli wyciągnęłam z kieszeni lupę. Dokładnie obejrzałam tył różańca, położonego w ramionach Jezuska. Na odwrocie plastikowego krzyża widniała data: 14.03.1944 r.
- Już cię mam – szepnęłam ze zgrozą.
            Zaczęłam szukać grobu z datą: 14.03.1944 r.
            Noc powoli upływała w ciszy. Przeszukiwałam cmentarz godzinami. Raz za czas wracałam i ponownie oglądałam krzyż.
            Wstawał już dzień. Tajemniczej daty ani śladu. Moja podświadomość mówiła mi, że pani Barbara nie wsadziłaby „drugiego grzyba w barszcz”. Innymi słowy nie ukryłaby tu drugiej wskazówki.
            Postanowiłam codziennie tu przychodzić.
            Nagle brama zaczęła się ruszać. Szybko przeszłam mur i odjechałam. Miałam bowiem rower zaparkowany na parkingu.
* * *
            Długo jechałam do rudery dwójki konkurentów-bliźniaków. Nareszcie zadzwoniłam do starych, dębowych drzwi.
- Dzień dobry Śnieżko. Jak tam biwak? – na powitanie zapytał mnie radośnie Zbychu, otwierając mi drzwi.
- Nie wyspałam się. A ty widzę nawet za bardzo – ironicznie odpowiedziałam.
- Jola siedzi w gabinecie. Zapraszam.
- Dzięki. Pozwól, że sama tam trafię – poprosiłam Eleganta.
            Szybko pobiegłam do gabinetu. Wpadłam tam jak strzała.
- Co? I masz jakiś trop? – w ten sposób przywitała mnie Jola.
- Trop jakiś mam – zaczęłam ze smutkiem.
- Opowiadaj – ciekawie żachnęła Jola.
            Opowiedziałam jej o przygodzie na cmentarzu. Na koniec smutno stwierdziłam:
- Nie mam pojęcia, gdy znajdę dalszy ciąg tej wskazówki.
            Jola najwyraźniej zrozumiała mój smutek.
- Czternasty marca 1944 roku – szeptem powtarzała w zadumie.
            Nagle aż spadłam z krzesła. „Już wiem o co chodzi” – co chwilę przemykało mi przez głowę. Miałam zamęt w myślach. Położyłam się na posadzce i chwyciłam za głowę.
- Hanna! Żyjesz? – pytała przerażona Jola.
            Dopiero po chwili doszło do mej świadomości jej pytanie.
- Żyję. Ale, chyba, znam odpowiedź drugiego pytania – zaczęłam. – Pamiętasz ten album? Było tam zdjęcie krzyża. A na nim widniała data: czternasty marca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku.
- Tak, masz rację – ze zdziwieniem i zgrozą stwierdziła Jola.
            Pomogła mi wstać. Podała mi szklankę wody, bym ochłonęła. Podała mi album a ja jej pokazałam zdjęcie z krzyżem z piękną datą: 14.03.1944 r.
- Wygląda na krzyż grobowy – wydukała nieśmiało Jola.
            Chwilę myśląc byłam pewna, że to nie jest krzyż, za który go mniema Jola.
- To nie taki krzyż – wyszeptałam w namyśle. – Widzisz ten stożek u dołu krzyża? To czubek „daszku” kapliczki. Wskazuje na to też złocony ornament, widoczny, tuż pod krzyżem – wskazałam palcem. – Tło ma także nie małe znaczenie. Tu widać, że zdjęcie było zrobione w miejscu zielonym. A również obok ścieżki rowerowej. Chyba jest to czerwona ścieżka rowerowa – stwierdziłam bez przekonania.
- Masz rację – ze wstydem stwierdziła Jola.
- Przynajmniej mamy jakiś obraz sprawy.
- To prawda – półgłosem stwierdziła Jola.
- A teraz muszę cię przeprosić. Nie jadłam jeszcze śniadania, a jestem głodna. Jadę więc kupić sobie bułkę i ser. Spotkamy się u was w domu za pół godziny. Zgadzasz się? – umawiałam się z siostrą Elegancika.
- Dobrze. A wiesz ile ci zajmie kolejna część zagadki? – pytała zaaferowana/
- Nie wiem – odpowiedziałam z przekorą w głosie. Byłam zła, że Jola nie ma zamiaru mi pomóc.
            Wyszłam z gabinetu. Kierując się w stronę schodów spotkałam kobietę, która wczoraj pomogła mi znaleźć Jolę (czyli nadawcę tajemniczego listu). Była to, chyba, ich sprzątaczka.
- Dzień dobry – zagadnęłam ją. – Jestem Hanna – przedstawiłam się. Pomyślałam, że ta kobieta może znała panią Barbarę.
- Jestem Ewa – przedstawiła się starsza pani. – Pracuję tu od dwudziestu lat.
- A mówi pani coś data: 14.03.1944 r.?
- Oj, mówi nawet za dużo – wyszeptała.
- A poznaje pani ten krzyż? – zapytałam, pokazując zdjęcie, które wyjęłam z albumu.
- To zapewne kapliczka – westchnęła.
- Dziękuję – grzecznie uśmiechnęłam się. Byłam pewna, że nic mi nie powie.
            Zaczęłam schodzić po schodach, gdy zatrzymał mnie Elegant.
- Śnieżka już ucieka? Czemu? – pytał.
- A ty gdzie idziesz? – zapytałam wymijająco.
- Idę do swojej sypialni. Jak tam rozmowa z Jolą? – zapytał, ściskając pięść.
- Tak jak zawsze – westchnęłam.
            Elegancki Zbychu chyba, zrozumiał ton mego głosu i nie pytał o treść rozmowy.
- Muszę odpocząć – zaczęłam. – Idę się przejść. Może przejadę się na rowerze. Muszę też wreszcie zjeść śniadanie – dokończyłam z ubolewaniem. Byłam naprawdę głodna.
- Może chcesz zjeść śniadanie w moim towarzystwie? – ucałował moją dłoń Zbyszek.
            Byłam przerażona jego propozycją. Nie mogłam odmówić. Nie mogłam też zgodzić się, ze względu na Jolę. Byłam pomiędzy młotem a kowadłem.
            Zrobiłam rachunek.
            Jola była dla mnie niemiła. Uważała mnie za kogoś, kto zrobi wszystko za nią. Była damulą. Ale obiecałam jej, że się niedługo spotkamy.
            Zbychu był moim konkurentem. Ale nie wypadało mu odmówić.
- Dobrze, zgadzam się – powiedziałam po długiej chwili namysłu. – Powiem tylko Joli, że przyjdę później na spotkanie.
- Dobrze. Czekam w hallu. Spotkajmy się za piętnaście minut – zaproponował. – Pozwolisz, że wybiorę miejsce, w którym zjemy?
- Oczywiście – ukłoniłam się.
            Szybko pobiegłam do gabinetu. Zastałam tam Jolę.
- Cześć – zaczęłam – dziś spotkamy się później, OK?
- No dobra, i tak, nawet, chciałam ci powiedzieć, że od dziś nie musimy się kontaktować. Zastrzegam, jednak, że masz znaleźć skarb. Zrozumiałaś – syknęła.
- Tak.
            Wyszłam szybkim krokiem. Byłam zła na Jolę.
            Przebrałam się w czystą, białą, koronkową sukienkę. Za zgodą Joli (poszła do niej pani Ewa) przebrałam się w jej sypialni.
- Jestem – uśmiechnęłam się, gdy zeszłam na dół.
            Elegant ubrał się w lnianą, białą koszulę i beżowe spodnie.
- Witam ponownie. Zapraszam cię na Błonia. Możemy też ruszyć na przejażdżkę rowerową – zaproponował.
- Z największą przyjemnością – przytaknęłam.
            Wyszliśmy z domu. Na rowerze Zbycha leżał kosz piknikowy. Przeprowadziliśmy rowery przez ulice. Na Błoniach rozłożyliśmy koc i zaczęliśmy rozmawiać. Jedzenie wolno znikało. Rozmowa toczyła się wokół naszych wspólnych zainteresowań.

ŚCIEŻKA MIŁOŚCI

            Resztę dnia spędziłam ze Zbychem na Błoniach. Zbychu był dobrym kompanem do rozmów. Niestety był też moim konkurentem do skarbu. W tej sytuacji można przywlec to powiedzonko: „Trzymaj przyjaciół, a wrogów jeszcze bliżej”.
            W pewnym momencie Zbychu zadał kompromitujące pytanie.
- Byłaś już zakochana?
            Pytał o wiele rzeczy. Dobrze znałam na nie odpowiedź. Ale coś takiego?! To nie do pomyślenia! To chyba było pytanie, które chciał ukryć w morzu innych. Odpowiedź była mi dobrze znana. Nie chciałam kłamać.
- Nie. Jeszcze nigdy – smutno odpowiedziałam. Mówiłam prawdę.
- A jakie uczucie czujesz teraz?
- Wstyd i… mam! – krzyknęłam.
- Co? – zdziwił się.
- Zobaczysz! – krzyknęłam, wsiadając na rower.
            Szybko odjechałam. „Przecież wcale nie chodziło o kapliczkę – myślałam – chodzi o ścieżkę rowerową”. Ścieżka ma czerwony kolor. Czerwony to kolor miłości i krwi. Dwie różne rzeczy, a mają coś wspólnego. Tak jak ja i Zbychu.
            Szybko wyciągnęłam mapę Dulowej. Niestety ścieżki nie znalazłam. Byłam zrozpaczona. Ściemniało się. Miałam być sama „gdzieś”, gdzie można znaleźć „ścieżkę miłości”.
- Mogę ci pomóc? – podjechał do mnie Zbychu.
- Nie wiem. Z jednej strony – jesteś moim konkurentem. Jestem na tropie. Z drugiej jednak – bardziej mi pomagasz niż Jola – ziewnęłam.
- Tylko serce zna odpowiedź – szepnął.
- Serce zna każdy nasz ruch – powtarzałam.
            Jola – moja pani. Czy Zbychu – mój konkurent. Dłuższą chwilę myślałam i zdecydowałam.
- Jeśli masz czas – zaczęłam – proszę o pomoc. Możemy współpracować przy zdobywaniu skarbu.
            Zbychu ucałował mnie w policzek.
- Bardzo chętnie, dobrze – powtarzał.
            Kazałam mu zastanowić się nad czerwoną ścieżką rowerową.
            W tym czasie pojechałam po moje rzeczy. Gdy wróciłam, Zbych wiedział gdzie jest dróżka. Następnie on przyjechał ze swoimi klamotami.
- Teraz jedziemy na ścieżkę? – zapytał.
- Tak – ziewnęłam.
- Może rozbijemy najpierw obozowisko? – zaśmiał się. Nie wiedział o mojej nocnej wyprawie na cmentarz.
- Umowa jest taka – zaczęłam – dojedziemy do ścieżki i tam rozbijemy namiot.
- Dobrze – szepnął.
- To – ziewnęłam – prowadź.
            Okazało się, że już niedaleko znajdował się dalszy ciąg zagadki pani Barbary.
            Ścieżka wiodła przez nieoświetlone trasy. Zbyszek dobrze znał rowy na naszej drodze.
            Po pół godziny dojechaliśmy do ruin dworu. Przez całą podróż Elegant namawiał mnie na rozstawienie namiotu.
- Hanka proszę. Widzę jak jedziesz. Jesteś zmęczona. Hanka – mówił bez przerwy.
            W chwili gdy ujrzałam ruiny dworu byłam pewna, że to tu kryje się skarb starej, bogatej pani Barbary.
            Byłam wyczerpana. Moje powieki same zsuwały mi się na oczy. Zbychu stał przy mnie i trzymał mnie za rękę. Tylko ruiny mnie jeszcze trzymały na nogach.
- Może tu rozbijemy obozowisko? Tu jest dobrze – pytał.
- Nie – twardo odpowiedziałam.
- Czemu? – zdziwił się.
- Tu mogą nas o coś podejrzewać. Zwłaszcza gdy rozbijemy obóz – tłumaczyłam.
- Ale…
- Chodź – szarpnęłam go za rękę.
            Weszliśmy w czeluścią dworu.
            Wiele można mówić o spróchniałym stropie, zeschłych podłogach i grubych, ceglanych murach ruiny.
- To tu twoja mama trzyma zagadkę starego skarbu.
- Kochała takie sceny. To tu ojciec jej się oświadczył.
- Tu? – zapytałam tknięta nową myślą: czerwony – miłość, miłość – oświadczyny, oświadczyny – w dworze, w dworze – ważne miejsce, ważne miejsce – jesteśmy w nim.
- Tu – przytaknął.
- Musimy przeglądnąć cały budynek. Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej o tym dworku – ziewnęłam.
- Jutro będziemy szukać skarbu – twardo powiedział, chwytając mnie za rękę.
- Czemu? – spytałam dziecinnym głosem.
- Bo musisz się przespać – odpowiedział jakby był moim ojcem.
- Ale nie ma czasu – szarpnęłam.
- Na co? – zdziwił się.
- Na sen – płaczliwie odpowiedziałam.
- Dlaczego? – jeszcze raz chwycił moją dłoń.
- Jola też szuka skarbu swej matki – załkałam.
- Nie płacz. Na wszystko jest czas – uspakajał mnie.
            Nagle wpadłam na genialny trop.
- Mama opowiadała ci o tym dworze? – spytałam z zupełnie „innej beczki”.
- Tak i to dużo. Tu przychodziła od maleńkości – zaczął. – Kiedyś stała tu podobno wielka szafa, w której bawiły się dzieci. Jako dorosła kobieta w tych drzwiach wymyśliła swój „znak” – narysował.

- Twoja matka zyskała tu narzeczonego – dokończyłam wypowiedź w tej sprawie.
            Zaczęłam chodzić po dworze w poszukiwaniu:

            Szukanie nie wychodziło mi dziś zbyt gładko. Była noc (druga z rzędu) a ja nie spałam.
            Czytelnicy pewnie teraz myślą, że jestem śpiochem. Wyobraź sobie, że to ty nie śpisz drugą noc pod rząd i cały czas myślisz i szukasz. Wróćmy jednak do dworu.
            Północ dawno minęła. Cały świat ogarnęła ciemność. A ja i Zbychu szukaliśmy znaku.
            Powoli moje nogi traciły siły. Wreszcie wyczerpana upadłam. Po chwili już spałam.

THE END

            Po przebudzeniu się, nic nie pamiętałam. Od razu jednak zorientowałam się, że jest czwarta nad ranem. Oczy jeszcze się kleiły.
- I jak się spało – przywitał mnie Elegant?
- Dobrze, choć krótko – wyznałam.
- Znaku nie ma – ze smutkiem podał mi rękę.
            Wtedy wstałam. Już mieliśmy iść, gdy zwróciłam uwagę na miejsce, gdzie spałam.
- Co to? – krzyknęłam.
            Zbychu przybiegł i popatrzył na mnie.
- Co? – zapytał.
- Spójrz na cegłę – wskazałam – teraz na moje plecy.
            Zbyszek zrobił co kazałam.
            Na plecach miałam zakurzony znak pani Barbary.
            Szybko dotykaliśmy cegły, na których spałam. Jedna nagle poruszyła się. Mocno szarpnęłam ją. Usłyszeliśmy „cyk”, „cyk” i wpadliśmy do wielkiej piwnicy.
            Jej ściany były wypukłe i ceglane.
- W sam raz na śniadanie – wskazałam kredens.
            Znaleźliśmy w nim stare słoiki i nic więcej.
- Tu coś jest! – krzyknął.
            We wnęce, obok kredensu była klamka. Popchnęliśmy ścianę. Przed nami otworzył się drugi pokój. W rogu stała szafa.
            Otworzyłam dolną szufladkę. W jej wnętrzu znalazłam szkatułkę z metalu.
            Prędko otworzyłam ją. Kryła w sobie wielką, czarną perłę, osadzoną na pierścionku. Na jej wieku od spodu wygrawerowano: „Pierścień zaręczynowy znalazł zwycięzca!”.
- To twój skarb – szepnęłam.
* * *
            O dziewiątej rano opuściłam dom na Błoniach.
            W podzięce Zbychu napisał dla mnie wiersz, który możesz tu znaleźć na końcu.
            W parę dni potem dostałam list od Zbycha, w którym informował o dalszych losach Joli i domu. Wymyślił też dla mnie miłe przezwisko: Pani Zagadka.
            Po jakimś czasie napisałam do niego list, w którym wyjaśniłam „hazardzistę”. Był pozorny.

KONIEC

Czarna perła to skarb,
Większa niż wielki garb.
Dla ciebie to,
Dla Joli dom.
I to wszystko.



Komentarze

Przeczytaj też...

Ed Sheeran - Galway Girl - tłumaczenie pl

lil happy lil sad - Let me die - tłumaczenie PL

Maroon 5 - Girls Like You ft. Cardi B - tłumaczenie PL