Opowiadania i sceny bez ładu i składu #80




'WIADOMOŚĆ OD NIEBOSZCZYKA'

Był listopadowy poranek, pierwszy tak zimny w tym roku. O siódmej rano trawę pokrywał biały nalot – szron, pierwszy wysłannik nadchodzącej zimy. Drugim były ciemne kłęby, wylatujące z kominów domów, a potem opadające na ulice. Składające się na nie małe drobinki kłuły w płucach, jakby nagle wyjmowały malutkie mieczyki i cięły wszystko, co znalazły na swej drodze. Torowali drogę nadchodzącemu władcy – rakowi. Koledzy małych szermierzy spowijali małe miasteczko szarą mgłą, zasłaniającą wieczorem gwiazdy. Ludzie woleli palić byle czym i chować się w swoim brudzie przed światłem. A potem chować siebie nawzajem. Ale tym razem już na tyle głęboko, by nigdy już nie musieli obserwować ruchu słońca po nieboskłonie. Zieleń już dawno gdzieś się wyniosła, a chwilę przed nią ptaki. Nawet one nie chciały męczyć się z wyludnionymi, śmierdzącymi ulicami, czekającymi na łaskawość pierwszego śniegu.
         Gęstą ciszę zagłuszał tylko pojedynczy, rytmiczny stukot obcasów na chodniku. Ubrana na czarno, niska postać opatulona grubym szalikiem szybkim krokiem zmierzała w stronę centrum. Ciągle pociągała orlim nosem i przecierała delikatnie oczy, by nie rozmazać mocnego makijażu. W uszach brzmiała jej „That’s just life” zespołu Memphis May Fire. W kieszeni ściskała zapałki, jakby były najcenniejszymi zapałkami na świecie. Skręciła w lewo, prosto w bramę cmentarza. Dwa strzegące jej anioły z marmury nawet nie zwróciły na nią uwagi, zastygłe w modlitwie. Przeszła kawałek zadbaną alejką i weszła w część pokrytą grząskim, lepiącym się błotem. Na niewielkim wzniesieniu majestatycznie stał pojedynczy grób, oświetlony przez wstające właśnie słońce. Wciąż otaczały go wieńce. Było ich z czterdzieści. Każdy ze wstążką, żeby nikt nie miał wątpliwości, kto trzy dni temu złożył go na pogrzebie. Jej biała róża zniknęła gdzieś w tym morzu kwiatów. Niektóre znicze wciąż się paliły, jakby resztkami sił chciały ogrzać kamienną płytę. Niezbyt znane jej imię, ale bardzo dobrze znane nazwisko wyryto na złoto. Nigdy nie poznała go osobiście, on nawet nie wiedział o jej istnieniu. Ale jego syn wciąż nie mógł się pozbierać, a ona miała dodatkowy powód, by wcześniej wstać. Wkładała świeże wkłady, zapalała knot za knotem. Gdzieś w środku płakała, choć łzy nie spływały jej po policzkach. Wiedziała, że nie może się rozczulać nad każdą ludzką tragedią. Gdyby to robiła, już dawno podzieliłaby jego los. Cofnęła się o krok, by sprawdzić, czy żaden wieniec się nie przewrócił. I wtedy ją zobaczyła. Tuż obok czubka swojego buta. Uśmiechnęła się smutno. Czterolistna koniczyna w takim miejscu. O takiej porze roku. Może to był znak? Może chciał jej powiedzieć, że ma szczęście, że jeszcze nie dopadło jej to paskudztwo i powinna z tego korzystać? Cieszyć się, a nie chodzić co rano na cmentarz i szlochać wieczorami z powodu śmierci mężczyzny, którego nigdy nie widziała żywego?
         Odeszła wolnym krokiem, wiedząc, że musi stąd wyjechać. Póki jej płuca są w stanie nabrać tyle tlenu, ile potrzebowała. I pozwolić jej dłużej mieć to szczęście.
         W końcu żyć.









[prawa autorskie zastrzeżone]

Komentarze

Przeczytaj też...

Maroon 5 - Girls Like You ft. Cardi B - tłumaczenie PL

lil happy lil sad - Let me die - tłumaczenie PL

Ed Sheeran - Galway Girl - tłumaczenie pl