Opowiadania i sceny bez ładu i składu #42
"BIAŁE SERCE"
Ludziom wydaje się, że mogą wszystko. Zwłaszcza młodzi uważają, że glob należy do nich. W końcu się nadzieją dla niego! Panami przyszłości! To oni będą kiedyś zmieniać świat!
Też tak myślałam. Dziś mija rok od tej wizyty u lekarza. Białaczka. Przez te trzysta-sześćdziesiąt-pięć dni przez mój dom przewaliła się tona leków, wiadra łez i kartony zapisanych przemyśleniami kartek.
Miałam chłopaka. Kochałam go z całego serca, jednak gdy dowiedziałam się, co mi jest, jakby coś we mnie pękło. Nie chciałam, by cierpiał. Zerwałam przez SMS-a z dnia na dzień, tak jak zdrowie zerwało ze mną. Potem mijałam go w szkole. Był zły, smutny i rozkojarzony. Próbował ze mną rozmawiać, dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiłam. Za każdym razem zostawiałam go z niemym pytaniem na ustach.
"Dlaczego?"
Choć pytał na głos, głębszy sens pozostawał niewypowiedziany.
Przez leki nie miałam na nic sił. Wiecznie męczyły mnie biegunki, ciągle spałam. Do niedawna trenowałam koszykówkę, a nagle zwolnienie z wf-u było wręcz permanentne. Zaczęły mi wypadać włosy. Chudłam, pojawiały mi się wory pod oczami. Nikt nie wiedział, co mi jest. Bałam się to powiedzieć nawet przyjaciółkom. Pojawiły się plotki.
"Anorektyczka! Pewnie ma bulimię! Narkomanka!"
Zaczęłam uczyć się w domu, czułam się coraz gorzej. Na początku bliżsi znajomi mnie odwiedzali, a raczej próbowali. Potem przestali. Wciąż żyli w słodkiej niewiedzy.
Pewnego dnia trafiłam do szpitala onkologicznego, gdy mój stan nagle się pogorszył. Zaczęły się grupy wsparcia i worki wypełnione morfiną. Były chwile, gdy błagałam o śmierć. Chciałam, by w końcu przyszła, a nie powoli ciągnęła mnie do grobu. Gdy upadłam, ona wbiła w moje ciało swoje szpony. Im dłużej próbowałam jej się wyrwać, tym głębiej je wbijała. Rozdzierała moje tkanki od środka, ale nikt tego do końca nie rozumiał. Lekarz mówił, że to moja psychika. To ona bardziej mnie boli. To ona jest moimi tkankami. Nic nie rozumiał.
To był wtorek. Jak zawsze obudziła mnie pielęgniarka, by wymienić kroplówkę i zrobić podstawowe badania. Nawet nie otworzyłam ust. Oczy musiałam, by dać jej znać, że jeszcze nie może mnie wywieźć do kostnicy.
- Ubierz się, dziś masz gościa - powiedziała, zamiast milczeć.
- Kogo? - zdziwiłam się.
- Prosił, by ci nie mówić - uśmiechnęła się pobłażliwie.
Zgodnie z prośbą, ubrałam się w dżinsy i bluzę z kapturem. Odkąd nie musiałam pokazywać się światu, moja głowa stała się gładka i biała. Po prostu łysa. Umyłam zęby i poszłam do kawiarni - miejsca wszystkich spotkań. Po drodze tam dwa razy musiałam siadać na chwilę, by nabrać sił. Weszłam do sali z brzydkimi, zielonymi ścianami. Od razu wiedziałam, kto na mnie czeka. Miałam ochotę uciec, jednak mnie zauważył. Nie miałam wyjścia. Powłóczyłam nogami do stolika w rogu. Jego blond włosy były dokładnie takie, jakie zapamiętałam. Był wciąż niesamowicie przystojny i wciąż czułam, jakby był mój. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo za nim tęskniłam. Zmieniła się tylko jedna rzecz. Nie mogłam go już nazwać swoim chłopakiem.
Przywitał się ze mną i wręczył mi torebkę na prezent. W środku był miś. Kochany pluszowy misiak z moim imieniem na kokardzie. Znalazłam również czekoladę i kartkę z życzeniami zdrowia. Podpisało się większość mojej byłej klasy. Był na mnie zły, że mu nie powiedziałam od razu. Zraniłam go. Chował urazę kilka miesięcy, ale gdy się dowiedział o mojej chorobie, przeszło mu. Przyjechał tak szybko, jak się dało. On rozumiał. Powiedział, że nadal mnie kocha, pomimo, że mam raka. Kocha moją łysinę, moje kościste ciało. Bo dla niego nie liczyło się jak wyglądam. Liczyłam się ja. Ta ze środka. A ona się nie zmieniła.
Potem przychodził co wtorek. Czasem też w inne dni. Na początku razem jedliśmy coś w kawiarni szpitalnej. Niestety, musiało się to zmienić. Gdy nie miałam sił wstać, przychodził do mojej sali. Razem oglądaliśmy filmy. Opowiadał mi, jak piękny jest świat na zewnątrz i już planował jakie miejsca mi pokaże, gdy wyzdrowieję.
Tamtego wtorku przyszedł jak zawsze o szesnastej. Czekał na mnie w kawiarni, bo nie napisałam mu, by przyszedł do sali. Minęła godzina, dwie. Wkurzony poszedł do mojego pokoju. Za drzwiami ujrzał puste łóżko.
Dziś mija rok, odkąd zaczęło się to piekło. On stoi ubrany na czarno i zaświeca pierwszy znicz na marmurowym nagrobku. Dziś mija tydzień, odkąd ze mną ostatni raz rozmawiał. Odkąd mnie pocałował. Dziś jest dzień triumfu śmierci. W końcu wbiła swój pazur w samo serce.
W moje białe serce.
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Piękne opowiadanie, aż mi się ręce trzęsą. Cudownie piszesz, na prawdę wspaniałe opowiadanie.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Czasem mi coś wyjdzie
Usuń