Opowiadania i sceny bez ładu i składu #44 - dalsza część "Podwójne ja"
-
Zadzwonić po doktora Edge’a? – Tym razem robi to Eric.
- Proszę,
synu. – Tata obdarza go smutnym spojrzeniem.
- Numer
jest w drugim dnie szuflady w szafeczce koło łóżka rodziców. Tej po prawej –
szeptam, zaciskając pięści. – Ale chyba rękę widzicie? Ten zbir mnie
postrzelił!
- Sama to
sobie zrobiłaś, sis – szepta Eric. Zanim zdążę o cokolwiek zapytać, on
kontynuuje. – W nocy wyszłaś ze swojego pokoju i poszłaś do garażu, gdzie tata
miał stary pistolet, tak na wszelki wypadek. Był ukryty, lecz go znalazłaś i
jakimś cudem złamałaś kod. Potem chwyciłaś za pistolet i strzeliłaś sobie w
ramię.
- Skąd to
możesz wiedzieć, panie wszystkowiedzący? – Wywracam oczami.
-
Monitoring… - odpowiadam sobie sama.
- Dobrze
myślisz, siostrzy…
- Dlaczego
mnie nie powstrzymałeś? – przerywam mu.
- Wróciłem
dopiero rano z randki z Sam. Wtedy, co rodzice.
Nie mogę w to uwierzyć. Wymyślili to.
Przecież dobrze wiem, co działo się tej nocy. To ja mam rację, nie oni!
- To kto
mnie opatrzył?! Skąd koło mnie ta szkatułka?! – wrzeszczę coraz głośniej.
- Sama się
opatrzyłaś, to też się nagrało. A szkatułkę wzięłaś z pokoju rodziców. Jest w
niej prezent na twoje urodziny.
- Ale… -
Sama nie wiem, co chcę powiedzieć. Po prostu zamykam oczy i zaciskam pięści. –
Stella! Nie pamiętasz Stelli?!
- Jakiej
Stelli? – Eric wzdycha zrezygnowany.
- Nie
pamiętasz zakrwawionej sałaty?
Mama wybucha kolejnymi, głośniejszymi
spazmami płaczu i kuli się. Staje się nagle mniejsza, wygląda jak dziecko. Tata
wyprowadza ją do kuchni, a mój brat idzie na górę, by wykonać telefon.
-
Tylko tego brakowało… - szeptam.
-
Przepraszam cię – słyszę tuż obok mnie głos Johna.
-
To nie twoja wina. Wszystko byłby inaczej, gdybym była zdrowa. Jesteś tylko
wytworem mojej choroby, ale cieszę się, że tak się sprawy mają. W końcu mogę z
kimś normalnie porozmawiać – uśmiecham się prawie niezauważalnie.
-
Ej! Nie zapominaj o mnie! Ze mną to się nie da pogadać, tak? Oj, pożałujesz! –
grożę sobie.
Cała się napinam. To, co mam na końcu
języka nie będzie zbyt przyjemne. Długie paznokcie wbijają się w moją skórę,
powodując ból, ale są zbyt słabe, by ją rozciąć.
-
Nie, to ty pożałujesz! Bo to ty zrąbałaś mi życie! Nie tylko mnie!
Biorę kilka
głębokich wdechów. Z kuchni dochodzą stłumione krzyki rodziców. Oni uważają, że
zaczynam wariować. Mylą się, zaczęłam już cztery lata temu.
Zaczęło
się niewinnie, jeszcze gdy byłam dzieckiem. Miałam wymyślonego przyjaciela,
dość bujną wyobraźnię. Zdarzało się, że widziałam rzeczy, których nie widzieli
inni. Wszyscy myśleli, że to po prostu skutek tego, że nie przebywałam z
rówieśnikami. Zaczęła się szkoła i pierwsze uwagi za prace nie na temat,
nieuważanie na lekcjach czy niewykonywanie poleceń nauczyciela. Do tego docinki
ze strony kolegów i koleżanek. Byliśmy tylko dziećmi. Dzieci nie myślą, co
mówią. Są perfidne, wredne, potrafią ranić jak nikt inny. Pewnego razu, w
szóstej klasie, zamknęli mnie w szafie. Nauczycielka na następnej lekcji
wpisała mi ucieczkę z lekcji i nawet nie zainteresowała się, gdzie jestem. Na
początku lamentowałam, ale po jakimś czasie, wycieńczona płaczem i wołaniem,
ucichłam. Nie wiedziałam, że moi koledzy przystawili drzwi materacem do
ćwiczeń. W małym więzieniu byłam jak w puszce z określonym zapasem powietrza.
Nie wróciłam ze szkoły do domu i zaczęło się szukanie mnie. Znaleziono mnie pod
wieczór, gdy byłam już półprzytomna. Zawieziono mnie do szpitala. Tam zaczęłam
mieć pierwsze halucynacje, prowadziłam pierwsze rozmowy sama ze sobą. Na
początku myślano, że to z niedotlenienia, ale ten stan utrzymywał się przez
następne kilka dni. Wówczas lekarz zalecił wziąć mnie do psychologa. Tak
poznałam pana Edge’a. Odwiedzałam go bardzo często, potem rzadziej. Moją
chorobę podciągnięto pod schizofrenię, jednak nigdy nikt nie nazwał jej przy
mnie po imieniu. Może dziś się to zmieni?
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)