Sen #11
'ZACHÓD SŁOŃCA'
Po
chwili tylko ja stałam na sali. Rozejrzałam się i wyszłam. Nagle coś mnie
tknęło.
-
Yyyy… Kleofas! – krzyknęłam za kolegą.
-
Co? – zdziwił się.
-
Powiedz wszystkim, że to Kasia ma być głównodowodzącym. Ja… idę się przejść –
wytłumaczyłam mu po krótce.
-
Okej – uśmiechnął się i pobiegł do reszty.
Ja
skręciłam w stronę schodów i zbiegłam na parter. Skierowałam się w stronę
drzwi. Nie miałam jednak w planach przechadzki. Chciałam znaleźć Sebę.
Wyszłam przed budynek. Owiało mnie
zimne powietrze. Słońce już zachodziło. Jego ostatnie promienie wychylały się
zza budynków miejskiej dżungli. Było cicho. Jak gdyby ktoś wyłączył dźwięk.
Rozejrzałam się dookoła. Smutny późno listopadowy krajobraz wydawał się
wyjątkowo przygnębiający. Drzewa straciły już liście, które teraz walały się
wszędzie. Budynki stały się zimnymi, szarymi bryłami, które nagle stały się
kanciaste. Nigdzie nie było widać nawet wiewiórki. Wszelkie ptactwo odleciało
już na zimę, a ludzie… zniknęli. Nie musiałam tego sprawdzać. Byłam pewna.
Czułam to. Mój oddech zmienił się w parę. Postanowiłam pójść wydeptaną przez
uczniów ścieżką w stronę hali gimnastycznej. Każdy mój krok wydawał mi się
głośniejszy niż dawniej. Schowałam ręce do kieszeni. Szłam, bijąc się z
myślami. „To na pewno moja wina – mówił mi głos w głowie. – Przecież to nie
jest normalne! Jak ja to zrobiłam? Czy dam radę to odkręcić? A jeśli nie? A co
jeśli to od nas będzie zależał los ludzkości? A jeśli i my znikniemy, kiedy
będziemy dorośli? Co wtedy będzie na Ziemi? – w mojej głowie kłębiło się coraz
więcej pytań. Nagle usłyszałam trochę bardziej stanowczy i niższy od
poprzedniego – Przestań! Ty masz coś z głową? Chyba tak. Czym ty się, kobito,
przejmujesz?” Stanęłam jak wryta. Z dwóch powodów. Po pierwsze przeraził mnie
ten głos, a po drugie zobaczyłam Sebę. Stał oparty łokciami o murek i patrzył
przestrzeń. Ruszyłam ku niemu. Chyba mnie nie słyszał. Stanęłam za nim.
Nie wiedziałam co zrobić. Co powiedzieć. Tam w szkole byłam tak pewna, że chcę
go zobaczyć, a teraz… nie wiedziałam nic. Czułam, jak wzrasta we mnie poczucie
nieśmiałości. Z jednej strony mogła odejść kilka kroków w tył i z rozbiegu
wbiec na niego jak gdyby nigdy nic, albo mogłam też po prostu odejść. Jednak
nie mogłam się ruszyć z miejsca. Czułam,
że muszę przy nim być. Że chcę mu coś powiedzieć. Czułam, jak zaczynam się
pocić, a moje ręce odmawiają mi posłuszeństwa. Nagle nie wytrzymałam i po
prostu postąpiłam krok do przodu, i zapytałam:
-
Piękny zachód słońca, prawda? – oparłam się o murek tak, jak Seba.
-
Tak, przepiękny – uśmiechnął się pod nosem.
Zapadła
cisza. Nic się nie działo. Po prostu
obserwowaliśmy słońce chowające się za horyzontem. W pewnym momencie poczułam,
że się trzęsę z zimna. Seba chyba to zauważył, bo… odsunął się od murka i…
zaczął ściągać swoją bluzę. Po sekundzie chciał mnie nią okryć.
-
Nie. Dziękuję, ale… - zaczęłam.
-
Nie będziesz mi tu marznąć. Koniec tematu – oznajmił tonem nieznoszącym
sprzeciwu i opatulił mnie swoją bluzą. Myślę, że się lekko zarumieniłam, ale
nie jestem pewna.
-
Dziękuję… - bąknęłam zmieszana.
Chłopak
objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić w stronę drzwi budynku. Szłam
posłusznie. Jednak nagle coś poczułam. I to coś kazało mi się zatrzymać. Seba
stanął obok mnie. Popatrzył na mnie, ale o nic nie pytał. Ściągnął rękę i
chciał iść dalej, ale chwyciłam go za nadgarstek. Stanął. Patrzyliśmy przez
chwilę na siebie. Słońce już całkiem zniknęło za szarymi pustymi bryłami
budynków. Żadne z nas się nie ruszyło.
-
Czemu nie chcesz iść? – spytał nagle.
Nie
musiałam odpowiadać...
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
---------------------------------------------------------------
Tym razem wkrada się odrobina miłości... Uhuhu!
Pozdrawiam :)
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)