Dwie Dusze #76
"RUTYNA"
Wieczorem położyliśmy się w jednym z licznych drzew. Rano
Tis został w obozie i roztapiał śnieg w kubku, który miałam w plecaku. Ja zaś
poszłam poszukać czegoś do jedzenia. Starałam się nie oddalać od „obozu”.
Znalazłam jagody i kilka orzechów. Wróciłam do mojego nauczyciela, przemywałam
mu ranę. Po zjedzeniu śniadania znów wykonałam Zaklęcie Dziesięciu Stron Świata
i poszliśmy dalej szkarłatną ścieżką.
Tak minęło kilka dni. Nawet nie wiem
ile. Po siedmiu dniach zgubiłam rachubę. Rzadko się coś działo. Zmieniały się
tylko tematy rozmów. Przerażało mnie to, że nie napotykamy nikogo ani niczego w
lesie. Czemu on jest taki pusty?
Jednak w końcu nadszedł koniec tej
paskudnej rutyny.
Tego ranka po zjedzeniu przez każde z
nas kilkunastu gwiazdeczek, znów wyczarowałam drogę. Szliśmy nią dłuższy czas,
co czułam po bólu nóg, głodzie i zimnie. Podczas tej okropnej tułaczki
niedojadałam, przez co bardzo szybko traciłam na wadze. Drzewa wydawały się być
wszędzie takie same: powyginane, oprószone śniegiem. Wydawało mi się, że czas
się zatrzymał.
-
Kiedy to się wreszcie skończy? – spytałam bardziej siebie niż kogokolwiek
innego.
-
Nie narzekaj, mogło być gorzej – odparł Tis.
-
Mówisz serio? Co mogło być gorsze? Jest zimno, jedzenia tyle, co kot napłakał i
nie wiemy, kiedy się to skończy. Nie możemy się z nikim skontaktować.
-
Mogliśmy tu trafić latem.
-
Wtedy przynajmniej nie marzłabym tak i na tych drzewach byłoby pełno owoców –
powiedziałam, krzyżując ręce na piersiach.
-
Nie byłoby wody, tu masz jej pod dostatkiem. No i byłby gorąco, nawet bardzo. I
duszno – mówił dalej spokojnie.
-
Łatwiej jest się rozebrać, by było chłodniej, niż się ciągle ubierać. –
Kopnęłam Bogu winny biały puch.
-
Tak? Zrobiłabyś to przy mnie? – Uniósł brwi.
-
Jakbym musia… nie było tematu – poprawiłam się.
Tis zaczął dusić śmiech, co mu bradzo
kiepsko wychodziło.
-
Z czego rżysz? – spytałam. Dopiero po chwili zrozumiałam, jaki zrobiłam błąd.
-
Jak ty do mnie mówisz? Dlaczego jesteś taka chamska? – Spoważniał. Ostatnio
nauczyłam go wielu słów, głównie ze slangu.
-
Nie mam humoru…
-
A ja mam? Ledwo idę i zgodziłem się na tę twoją głupią ścieżkę! Pomyśl sobie,
że też marznę i też jestem głodny, więc nie mów mi, że nie masz humoru! –
krzyknął.
-
Nie moja wina, że tu jesteśmy! – odpowiedziałam tym samym tonem.
-
A kto zaczął biegać po lesie?!
-
Ty! To ty rzuciłeś we mnie śnieżką!
-
Nie byłoby nas tu, gdybyś nie miała złego humoru wtedy!
-
Wal się! – wrzasnęłam z łzami w oczach. Znowu coś jest moją winą. Wszystko nią
jest. Wszystko. Cofnęłam się od niego. – Tak, masz rację. To moja wina. Tak jak
wszystko inne.
Puściłam się biegiem między konarami.
Gdzieś w oddali słyszałam nawoływania Tisa. Pod stopami migały mi bordowe
odciski butów – droga. Ślady zmieniały się na coraz jaśniejsze. Przystanęłam.
Nie chciało mi się płakać, jedynie krzyczeć. Wszystko jest moją winą. Dosłownie
wszystko. Wtem zauważyłam w oddali coś dziwnego… trawę! Zebrałam się w sobie i
pobiegłam w tamtą stronę. Z każdym krokiem miałam coraz więcej nadziei. To, co
zobaczyłam przerosło moje oczekiwania.
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
-----------------------------------------------------------------------
Przypominam o ankiecie, którą znajdziecie na pasku bocznym. Pytanie brzmi: czy chcesz czytać tu też recenzje książek/filmów/itp?
Wiem, że mało tam widać - nie umiem się dogadać z blogerem.
Pierwsza odpowiedź od góry to tak, druga nie.
Zapraszam do głosowania :)
-----------------------------------------------------------------------
Przypominam o ankiecie, którą znajdziecie na pasku bocznym. Pytanie brzmi: czy chcesz czytać tu też recenzje książek/filmów/itp?
Wiem, że mało tam widać - nie umiem się dogadać z blogerem.
Pierwsza odpowiedź od góry to tak, druga nie.
Zapraszam do głosowania :)
Nie żeby cuś, ale co rozdział zmieniasz czcionke
OdpowiedzUsuń