Dwie Dusze #77
"TAK BLISKO, A DALEKO"
Przede
mną wznosiła się wielka, drewniana budowla, przypominająca zlepek różnych
budynków z różnych okresów. Tu i tam piętrzyły się okna, każde na innej
wysokości i innym kształcie. Spadziste dachy nachodziły na siebie. Naliczyłam z
dwanaście kominów, sterczących ku niebu. Tylko z jednego leciał dym. Kilkanaście
domków przypominało zarazem dwór z horrorów jak i dość przytulną mieszaninę
zlepioną klejem. Panował chaos, ale też jakby porządek. Na pierwszym piętrze w
sali z ogromnymi oknami kilkunastu chłopców synchronicznie wymachiwało kijami pod
czujnym okiem instruktora.
Wszystko otaczała zieleń. Idealnie
równe, powykręcane, żwirowe alejki prowadziły do mniejszych obiektów i czegoś w
rodzaju boisk. Na jednym z nich dwie dziewczyny i trzech chłopców grało w
piłkę. Dalej kolejne dwie osoby przepychały się w błocie, a tłumek wokół
kibicował.
Byłam
pewna, że trafiłam do Twierdzy. Utwierdził mnie w tym wysportowany chłopak,
może lepiej tu pasuje mężczyzna, który usiadł na ławce bardzo blisko granicy
trawy i śniegu. Ciekawe, że te dwie struktury są utrzymane w tak idealnym
kształcie. Znajomą twarz okalały już mniej mi znane wypłowiałe, prawie białe
włosy. Nie miał na sobie okularów. Jego mięśnie podkreślała lekka, skórzana
zbroja w odcieniu burgundu.
Uradowana,
podbiegłam do niego… prawie. Na drodze stanęła mi niewidzialna ściana, od której
się odbiłam, lądując na plecach. Teraz wszystko było jasne. Pole siłowe
oddzielało Twierdzę od zimnego lasu i broniło przed intruzami. Nie mogłam w to
uwierzyć. Spróbowałam jeszcze raz. Potem kolejne dwa. Bez skutku.
-
Seba! Seba! – wołałam go ile sił w płucach, uderzając o przeszkodę.
On
jakby nigdy nic. Nie słyszał mnie. Spojrzał w moje oczy. Nasze spojrzenia się
spotkały, jednak nie wywołało to w nim żadnej reakcji. Wyglądał na zamyślonego.
Nie widział mnie.
-
Czyli jednak zaklęcie zadziałało. – Tuż obok mnie bezszelestnie pojawił się
Tis.
-
On mnie nie widzi i nie słyszy – szepnęłam smutna. Był tak blisko, na
wyciągnięcie ręki, a zarazem tak daleko.
-
Wiem, musimy znaleźć bramę, chodź – powiedział, odwracając się. Ja jednak nie
umiałam ruszyć się z miejsca.
Zielonowłosa, spocona dziewczyna ze
spiczastymi uszami usiadła obok Seby, całując go w policzek. On oddał
pocałunek. Wpili się w swoje usta, jakby robili to już setki razy. Poczułam jak
po moim policzku ścieka ciepła łza, a we mnie coś się łamie. To nie może być
prawda. Odgarnął kosmyk z jej czoła, po czym musnął wargami jej obojczyk. Moje
pięści zacisnęły się, aż pobielały mi kłykcie. Elfica uniosła jego podbródek i
znów zaczęli się całować.
Nie wytrzymałam.
Zaczęłam biec w las. Gdziekolwiek. Przed
siebie. Z tyłu wołał Tis. W uszach szumiał pęd powietrza. Płakałam. Krztusiłam
się własnymi łzami. Serce łomotało jak szalone. Świat rozmazywał się od
mrużenia oczu.
I nagle wszystko się skończyło.
Moje ciało spotkało się z ziemią.
Przeszywający ból w skroni rozpełznął się na resztę mnie. Nie mogłam się
podnieść i uwierzyć, że można być taką świnią.
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Zawsze oni się całują, Hana płacze i zaczyna biec, Tis ją nawołuje, po czym Hana upada :V
OdpowiedzUsuń