Dwie Dusze #79
"PROSZĘ, NIE CZEKAJ"
Kolejny raz rozgrzebałem butem śnieg. Wreszcie! Tak,
znalazłem! Schyliłem się po krzewinkę z malutkimi, białymi kwiatkami.
Intensywnie pachniała miętą i czymś słodkim, a zarazem gorzkim. Znałem ten
zapach doskonale z czasów nauki. To już ósmy, ogołocony przeze mnie zakamarek.
Minęły dwa dni, odkąd znaleźliśmy Twierdzę. Chwyciłem roślinę i pociągnąłem z
całych sił. Po dłuższej chwili miałem w rękach długi korzeń krepory. Schowałem
go do kieszeni. Odwróciłem się i wziąłem głęboki oddech. Robiło się już zimno,
musiałem wracać do Hany.
Obszedłem
najbliższe dwa drzewa i znalazłem się tuż za nią. Coś nuciła pod nosem.
Zrozumiałem tylko słowo „lof”. Mówiła, że to znaczy „miłość” lub „kochać”.
Siedziała oparta o pień w dokładnie tej samej pozycji, w której ją zostawiłem.
Przed nią płonęło ognisko. Jak dobrze, że miała w swoim plecaku zapałki.
- Jak się czujesz? – spytałem, siadając przed nią.
- Bywało gorzej. – Lekko się uśmiechnęła. Nadal była
bardzo blada, a bandaż na głowie robił się już czerwony. – Zażyłam leki
przeciwbólowe, które wzięłam ze Świata.
- Mam coś dla ciebie. – Wyciągnąłem z kieszeni roślinę.
Od razu się skrzywiła.
- Znowu krepora? Ona jest okropna. Naprawdę nie jestem
głodna i już przestaje boleć. – Starała się wymigać od wzięcia lekarstwa.
- To ci pomoże. Podaj mi garnuszek.
Fuknęła, ale
spełniła moją prośbę. Nasypałem śniegu do naczynia i położyłem w ogniu. Zaraz
dorzuciłem liście krepory. Kątem oka zauważyłem, że Hanę przechodzi dreszcz.
Dotknąłem jej czoła. Syknęła z bólu, ponieważ zahaczyłem o opatrunek. Była
gorąca jak wrzątek. Przełknąłem ślinę. To wszystko działo się zbyt szybko.
Minęły dopiero dwa dni, a ona już nie chce jeść i ma gorączkę. To źle wróży.
- Masz, zjedz – powiedziałem, kładąc jej na dłoni garść
jagód.
- Dzięki, ale ja… nie jestem głodna – wyszeptała.
- Musisz jeść, by wyzdrowieć. Wiem, że nie masz apetytu.
Postaraj się to w siebie wmusić.
Chwilę się
zastanawiała, ale włożyła owoc do ust. Z trudem przełknęła. Tak pięknie
wyglądała, gdy na jej twarzy tańczyły cienie, rzucane przez płomienie.
Pobladła, policzki lekko się zapadły, a usta spękały. Jednak w jej oczach wciąż
widziałem życie. To prawa, za mgłą, ale życie.
Kiedy śnieg
w garnuszku się rozpuścił, podałem go Hanie. Nie była zadowolona, ale wypiła
napar. Przyznaję, nie pachniał najładniej i wiem, że był bardzo gorzki. Nie
mogłem nic na to poradzić.
- Dobranoc – wyszeptała, rozkładając ramiona.
Mocno ją
przytuliłem. Czułem łzy w oczach.
- Będzie dobrze, zobaczysz – powiedziałem bardziej do
siebie, niż do niej.
- Nie oszukuj mnie. Przecież wiem o czym mówisz, kiedy
myślisz, że śpię. Wiem, że normalnie choroba postępuje o wiele wolniej. Las nam
nie pomaga. Do tego jest zima. To byłby cud…
- Ja wierzę w cuda – przerwałem jej, ściskając pięści. Zaśmiała
się lekko.
- Lepiej nie wierzyć, by potem się nie zawieść. Brak
oczekiwanego cudu boli. Boli bardziej niż gdy nie czekasz na niego. – Zrobiła pauzę.
– Dlatego, proszę, nie czekaj.
Jej głos nie
drżał. Był zimny, bez emocji. Czyżby rzeczywiście pogodziła się ze śmiercią?
Pozwoliła mi
się zastanowić nad odpowiedzią. Nie umiałem nic z siebie wydusić.
- Dobranoc. – Skończyła milczeć.
- Dobranoc – odpowiedziałem.
Jej uścisk
zelżał. Puściłem ją, a ona weszła z moją pomocą na drzewo. Zaraz spała.
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Nie wiedziałam, że coś takiego istnieje... dziękuję :)
OdpowiedzUsuń