Opowiadania i sceny bez ładu i składu #27 - dalsza część sceny po "Władcy Pierścieni"
Pierwsza część: LINK
źródło |
Silver wstała i, nie zważając na
ogólne szczęście, zabrała z powrotem swój wisiorek. Ocierając się o ściany
dotarła do komnaty. Chyba nikt nie zauważył, że zniknęła. Teraz liczył
się tylko bobas. Pchnęła drzwi i wywróciła się na zimną podłogę. Czerwone plamy
przed oczami nie oznaczały nic dobrego. Po kilku minutach zbierania sił,
wstała. Doszła do komody, by przygotować się do opuszczenia zamku. Chciała stąd
uciec. Nie wiedziała czemu. Wtedy usłyszała kroki. Znała je bardzo dobrze.
- Bardzo ci dziękuję – powiedział,
stojący w drzwiach Aragorn. Dopiero po chwili dotarło do niego, co widzi. – Co ty
robisz? Gdzie się wybierasz?
- Zrobiłam, co miałam zrobić. Muszę
jeszcze dostarczyć listy do kilku miejsc. Jeśli masz jakieś, to mogę je
wziąć – odpowiedziała, nie przerywając pakowania się.
- Silver, przecież wyglądasz jak
duch siebie, nie możesz wyjeżdżać w takim stanie! – Zauważył krew na rękach
czarodziejki. – Znów ci się rozwarła ta rana. – Ni to stwierdził, ni to spytał.
- Zdarza się. To masz jakieś listy?
- Czekaj tu, pójdę po lekarza, by
zobaczył tą ranę.
- Nie, dam sobie radę. Muszę
jechać. – Aragorn zastąpił jej drogę.
- Nie puszczę cię nigdzie w takim
stanie.
- Nic mi nie jest! Przejdzie mi za
kilka dni! – Próbowała go ominąć, co nie dało żadnych rezultatów. Jej
koordynacja ruchowa nie była teraz w najlepszym stanie.
- To naprawdę źle wygląda…
- Nie potrzebuję żadnych nadwornych
lekarzy ani tysiąca poduszek! – przerwała mu prawie płacząc. – Co mnie
obchodzi, że możesz sobie wezwać lekarza? Powinien się teraz zajmować Arweną.
Ty też. – Znów spróbowała go obejść, ale uderzyła się we framugę drzwi.
- Pozwól sobie pomóc! – krzyknął na
nią.
- Gratuluję narodzin maleństwa –
wyszeptała przez łzy, po czym szybko odwróciła się.
Podbiegła
w stronę okna. Zanim Aragorn wyrwał się z szoku, ona już w nim znikała. Zahaczyła
plecami o ostre groty kończące kratę. Zdążył podbiec, by zobaczyć jak
bezwładnie spada z wieży. Nie mógł uwierzyć w desperację i chorą upartość
czarodziejki.
Kazał
napotkanemu słudze pobiec pod wieżę. Nie był pewien, co się stało. Ona
przeżyła? Umarła?
Silver
upadła na drzewo, skąd spadła na plecy. Na chwilę zabrakło jej oddechu, ale
szybko się pozbierała. Okazało się, że boli ją kostka. Na szczęście znalazła
się blisko stajni. Widziała stąd, jak pracownicy przywiązują białego konia do
słupka, by go wymyć. To była idealna chwila. Wiele razy wskakiwała na wierzchowce,
ale jeszcze nigdy w tak złym stanie fizycznym. Raz się żyje. Wzięła rozbieg i
pomimo ostrzegającego pulsowania w kostce, znalazła się na grzbiecie klaczy.
Najważniejsze było, by nie spaść.
Ruszyła szybko, rozrywając starą
linę. Pogalopowała do bramy, która nagle zaczęła się zamykać. Zdążyła w
ostatniej chwili. Potem wąskimi uliczkami miasta starała się dostać do wyjścia.
Ciężko było nie wpaść w żaden stragan. Nagle tuż przed nią wyrósł mały
chłopiec. Skręciła lekko, ocierając się o białą ścianę budynku. Został na niej
ślad z krwi. Brama do miasta niestety była zamknięta. Użyła magii, by ją
podnieść. Już słyszała za sobą tętent kopyt. Udało jej się wydostać.
Pojechała prosto przed siebie. Nie
obchodziło ją gdzie jedzie. Ważne, żeby daleko. Nie jechała długo. Może
kilkanaście minut, gdy koń postanowił zrzucić ją ze swoich pleców. Upadła,
uderzając głową o kamień.
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Świetne ;D
OdpowiedzUsuńSilver nie przypadła mi do gustu, ale chęcią przeczytam dalsze części tej historii ;)
Pozdrawiam, kochana :*
blogtylkodlamnie.blogspot.com