Opowiadania i sceny bez ładu i składu #45 - dalsza część "Podwójne ja"
* * *
- Czyli znów się pogorszyło? – pyta od progu Edgar Edge.
-
Tak, miała omamy tej nocy. Nadal ma. Do tego w transie sama się postrzeliła –
opowiada zaaferowana mama, której nie opuszcza już duże opakowanie chusteczek.
-
Zacznijmy od początku. Powoli, spokojnie – uspakaja ją lekarz, idąc do salonu.
Zaraz członkowie mojej rodziny siedzą
na kanapie, a Edge naprzeciw mnie na rozkładanym fotelu. Wyglądem przypomina
zapałkę. Duża, łysa, świecąca od potu głowa została osadzona na
nieproporcjonalnie chudym i długim ciele. Jego ręce są jak patyki z dużymi dłońmi
na końcu. Na serdecznym palcu jednej z nich wciąż nosi srebrną obrączkę,
pomimo, że jego żona już od jakiś dwóch lat jest z innym mężczyzną. Psycholog
ma prawie pięćdziesiąt lat, ale dla niego czas się zatrzymał. Gdybym go nie
znała, uznałabym, że spokojnie mógłby zostać moim chłopakiem. Jedyne, co
zdradza jego wiek, to głos, zmęczony bagażem doświadczeń. Wzrok nadal ma jak u
dziecka – ciekawy wszystkiego i pełen dobroci. W niektórych chwilach wydaje mi
się, że w jego prawie czarnych oczach płoną ogniki. On nadal chce walczyć o
moje zdrowie, o normalność.
Słodzi leżącą przed nim herbatę
pięcioma łyżeczkami cukru i zaczyna:
-
Co się stało dzisiejszej nocy?
-
Chce pan usłyszeć to, co było naprawdę czy to, co widziała Megan? – pyta tata.
-
To, że tylko ja to widziałam, nie oznacza, że to nie było naprawdę – szeptam
tak cicho, bym tylko ja słyszała.
-
Obie wersje. Zacznijmy od Megan – uśmiechnął się, spoglądając na mnie
wyczekująco.
-
Przecież i tak wszyscy wiemy, że mi pan nie uwierzy. To działo się „tylko w
mojej głowie”. – Zaznaczam palcami cudzysłów w powietrzu.
-
Megan! – karci mnie mama.
Przewracam oczami i opowiadam ze
szczegółami to, co stało się pod nieobecność rodziców. Gdy dochodzę do momentu
postrzelenia, czuję dłoń Johna na moim ramieniu. Nikt go nie widzi prócz mnie,
ale ja go czuję tak jak każdego w tym pokoju, a może nawet bardziej. Edge co
jakiś czas kiwa głową i coś notuje.
-
Teraz poproszę o wersję wydarzeń reszty rodziny. – Zapałka, jak zwykłam go
czasem nazywać, stara się udawać, że to, co mówiłam też się zdarzyło. To tylko
zabieg psychologiczny.
-
Megan wróciła późno, koło dwudziestej pierwszej – zaczyna tata, ale Eric mu
przerywa.
-
Po prostu pokaż doktorowi nagranie z monitoringu!
Tata otwiera laptopa i podaje do
Edge’owi. Ten w spokoju ogląda film, którego nawet mi nie pokazano. Potem
wdycha i prosi moich rodziców, by wyszli. Jestem szczerze zdziwiona. Jeszcze
nigdy ich nie wyprosił. Prośba dotyczy też Erica. Gdy już ich nie ma, czuję się
naga, samotna.
-
Czy John nadal tutaj jest?
-
Tak, stoi za mną.
-
Czy on nas słyszy?
Spoglądam na Johna. On tylko kiwa
głową.
-
Słyszy i rozumie – odpowiadam.
-
Jak on wygląda?
-
Jest wysoki, dobrze zbudowany. Ma trochę dłuższe blond włosy i błękitne oczy,
ostro zarysowaną szczękę i bardzo wąskie usta. Jest ode mnie rok, maksymalnie
trzy lata starszy. Chyba tyle panu wystarczy – mówię, cały czas przyglądając
się Johnowi.
-
Co czujesz, tak na niego patrząc?
-
Nie wiem… jakbym w końcu miała przyjaciela. Czuję takie jakby ciepło tam gdzieś
w środku.
-
Czyli jest on dla ciebie miły? Lubisz go? Nie dręczy cię, swoją obecnością nie
sprawia przykrości?
-
Nie, w życiu!
-
A jak z tą drugą Megan? – zmienia nagle temat.
-
A jak ma być? Po staremu. Dalej mnie denerwuje, pyskuje wszystkim. Jest wredna.
-
Tabletki nie pomagają?
Parskam śmiechem i przenoszę wzrok na
doktora. Przypomina mi się mój koszmar.
-
Te niebieskie i różowe cukierki? Bardzo pomagają moim koszmarom sennym.
-
Cukierki? – Oczy Edgara robią się okrągłe jak piłka.
-
Myślał pan, że nie wiem, że to tylko placebo, zwykła sztuczka? Nie ze mną takie
numery. Nie ma lekarstw na drugą Megan.
-
Nie przypuszczałem, że… skąd to wiesz? – Jego profesjonalna mina już dawno
zeszła mu z twarzy.
-
Kiedyś, gdy kończyły mi się leki, chciałam dopisać coś do listy zakupów, chyba
gumę do żucia. Nie tak trudno było się domyślić, że „różowe i niebieskie
cukierki dla Megan” są moim „lekarstwem”. – Patrzę na niego, jakby to była
oczywistość.
-
Skąd znałaś kod do skrytki z bronią twojego taty? – Upija kolejny łyk.
-
Trzeba być kretynem, żeby nie zauważyć, które dwa przyciski są najbardziej
wytarte – odpowiadam, zgodnie z prawdą. Nie raz chodziłam oglądać broń taty pod
jego nieobecność.
Doktor wzdycha.
-
Nigdy nie miałem takiego pacjenta jak ty…
-
Dziękuję. Co teraz? – pytam, mając na myśli diagnozę, leki, zabezpieczenia.
-
Muszę porozmawiać z Twoimi rodzicami, zawołaj ich.
Po chwili wszyscy siedzimy na swoich
miejscach. Wręcz czuję jak gęsta jest atmosfera w tym pokoju. Konsystencją
przypomina budyń lub kisiel. Każdy zerka na każdego i czeka na osobę, która
przerwie to piekielne milczenie.
-
Więc… - zaczyna Zapałka.
-
Więc…? – Dodaje mu odwagi Eric.
-
Państwa córka ma zaburzenia psychiczne, ale o tym państwo dobrze wiedzą. Nie
umiem wytłumaczyć skąd wzięły się u Megan omamy, ale wiem, że John nie jest
niebezpieczny dla państwa córki. Jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że
poprzednie próby podawania leków kończyły się niepowodzeniem. One po prostu na
nią nie działają. Widzę pewne wyjście z sytuacji… - zawiesza głos, a ja już
wiem, że to, co powie nie będzie przyjemne.
-
Jakie, panie doktorze? – Mama już sięga po kolejną chusteczkę.
-
Mają państwo wspaniałą, inteligentną córkę…
-
Proszę sobie darować i przejść do sedna. – Denerwuje się tata.
-
Dobry wyjściem… byłby zakład dla chorych psychicznie.
Następuje cisza. Nikt nie protestuje.
Czuję jak zapadam się w sobie samej. Nie mogę złapać oddechu. Szpital
psychiatryczny? Łzy są już gotowe, by popłynąć strumieniami. John zaciska dłoń
na moim ramieniu coraz mocniej. Mama wtula się w tatę, a Eric po prostu siedzi
z poważną miną. Doktor oczekuje jakiejkolwiek reakcji, ale jej nie otrzymuje,
więc drąży temat.
-
Trzeba by było złożyć podanie, znaleźć jakiś przyjemny szpital lub zakład.
Trochę zajmie nim przyjmą państwa córkę. Jej tam będzie dobrze. Może w końcu
znajdzie przyjaciół. Będzie przebywać wśród takich jak ona. Będzie mieć
zagwarantowaną stałą opiekę lekarską, leczenie, zajęcia. Będzie mogła nadal się
uczyć z nauczycielem. A państwu będzie lżej. Może nie finansowo, ale na sercu…
Dalej nie słucham. Po prostu wybiegam z domu. Słyszę za sobą
jak wołają moje imię, ale ja chcę ich zostawić samych. Skoro jestem dla nich
takim ciężarem, łatwiej im będzie beze mnie. Pod bosymi stopami umyka mi zimny
grunt. Wpadam do lasu. Łzy płyną po moich policzkach jak nigdy. Nie mam siły.
Już na nic. Po prostu upadam. Nie mam zamiaru wstawać.Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)