Opowieść Mirty Feniks #4
'CIOTKA'
Mirta siedziała w
samolocie. Znów zaczytywała się w swojej ulubionej serii fantastycznej, czyli w
Harrym Potterze. Była czternasta trzydzieści. Do lądowania w Londynie pozostał
zaledwie kwadrans. W związku z wolą urzędu, miała zostać wywieziona do swych
krewnych. Niestety, nikt się nie zgodził jej przyjąć do siebie. W tym wypadku
zgodnie z wolą zmarłych miała zostać przetransportowana do swej ciotki.
Mirta złożyła
książkę i zaczęła szykować się do lądowania. Siedziała przy oknie, więc
wyjrzała przez nie. Jeszcze nigdy nie była w Londynie.
Po około
dwudziestu minutach stała na lotnisku. Szukała wzrokiem ciotki. Nigdzie jej
jednak nie było. Zamiast niej zauważyła mężczyznę w czarnym garniturze z białą
kartką, na której widniało jej imię i nazwisko. Zaczęła przepychać się do
niego. Z bliska okazał się mieć bardzo ostre rysy twarzy. Był Mulatem.
- Dzień dobry – powiedziała po angielsku Mirta.
- To ty jesteś Mirta Feniks? – spytał gburowatym głosem.
- Tak, to ja – odpowiedziała.
- Twoja ciotka wysłała mnie po ciebie. Mam na imię Roger. Chodźmy
do samochodu.
Wziął walizkę Mirty i poszedł w stronę parkingu. Tuż za nim
podążała Mirta. Gdy wsiedli po białego porsche, Roger zawołał jakiegoś
mężczyznę, który stał przy śmietniku i palił papierosa. Okazał się on szoferem
jej cioci. Nazywał się Rick i był dość szczupły. Na głowie nie miał ani jednego
włosa. Jego twarz była okrągła i różowawa. Wyglądał dość interesująco w białej
koszuli i dżinsach. Po chwili ruszyli. Mirta siedziała za miejscem pasażera, a
Roger obok kierowcy.
Nie jechali
długo. Kiedy samochód się zatrzymał, Mirta ujrzała dwór z białą elewacją. To tu
mieszkała jej ciotka. Dziewczynka wysiadła i przeszła do budynku przez
wspaniale zadbany trawnik. Do drzwi prowadziła ścieżka z granitu. Mirta
postanowiła zapukać srebrną kołatką z głową węża. Nie minęła nawet minuta, a
wpuściła ją młoda kobieta ubrana w długą do kolan czarną suknię. Była brunetką
i miała zielone oczy o kształcie migdałów. Dziewczynka weszła do wielkiego
hallu. Przy prawej i lewej ścianie pięły się schody, które prowadziły na
pierwsze piętro. Po obu stronach pomieszczenia znajdowały się drzwi. Jak
później się dowiedziała, te po prawej prowadziły do jadalni, a po lewej, do
salonu. W pokoju było dużo marmurów, roślin doniczkowych oraz koloru białego.
Po chwili ze
schodów zeszła eleganckim krokiem starsza kobieta, z siwiutkimi włosami i dużą
ilością zmarszczek. Nosiła czarną koronkową suknię za kolano. Do tego na
włosach spiętych w ciekawego koka miała przypięty malutki kapelusik z tiulem
opadającym jej na twarz. Całość wyglądała, jakby zaraz szła na pogrzeb. Na
Mircie nie zrobiło to większego wrażenia. W końcu przeżyła już w życiu nie
jedną tragedię.
- Witaj, Mirto – rzekła, gdy zeszła z marmurowych stopni.
- Dzień dobry, ciociu – odpowiedziała Mirta nie uśmiechając się.
- Czemu jesteś taka smutna? Rozumiem – odpowiedziała sama,
sobie.
- Co tu jest do rozumienia, ciociu? Czy sierota uśmiechała by się
na myśl, że już nigdy nie zobaczy swych opiekunów? – pytała bezbarwnym głosem
dziewczynka patrząc się w czarne oczy ciotki.
- No cóż. Roger zaniesie twoje rzeczy do sypialni, którą zajmiesz.
No idź już. Alice, zaprowadź ją – zwróciła się do kobiety o migdałowych oczach.
Alice
zaprowadziła ją po schodach na pierwsze piętro. Okazało się, że do niej będzie
należał pokój na samym końcu długiego korytarza. Kobieta otworzyła drzwi do
malusieńkiego pomieszczenia o szarych ścianach. Miał tylko jedno okno, które
wychodziło na drogę. Było tu tylko stare, metalowe łóżko, stolik nocny i regał.
Mirta podziękowała kobiecie i położyła się na łóżku. Ku jej zdziwieniu wszystko
było jej obojętne. Nawet śmierć rodziców nie dotknęła jej tak, jak powinna.
Wciąż bolał ją tył głowy. Tak samo dłonie, które poparzyła. Okazało się, że
biegnąc do telefonu skręciła kostkę. Ale Mirta wcale nie myślała o bólu ani o
nieszczęściu, które ją dotknęło. Myślami była w zupełnie innym miejscu. Kiedy w
ambulansie ucięła sobie krótką drzemkę, miała bardzo dziwy sen. Widziała w nim
most, który się przełamuje; huragan. Słyszała krzyki kobiety. Czy to nie jest
dziwne? Czy takie sny są na porządku dziennym?
Z zadumy wyrwał
ją Roger, który wniósł jej walizkę. W ręce trzymał kilka wieszaków i jakieś
czarne sukienki.
- Od dziś masz chodzić w takich sukienkach. Nie włócz się po
dworze i nie przeszkadzaj pani Harriet. Zrozumiano? Alice będzie cię pilnować i
to ją pytaj o różne rzeczy. Teraz się przebierz.
Wyszedł z pokoju,
a Mircie wydawało się, że cofnęła się dobre kilka stuleci. Kto w dzisiejszych
czasach nosi takie suknie? Takie czarne i dopasowane? No cóż, trzeba będzie
ubierać się w takie szkaradztwa. Mirta założyła pierwszy strój od góry.
Sukienka sięgała jej za kolano i została uszyta z atłasu. Rękawy kończyły się
na łokciach. Dziewczynka uczesała sobie warkocz, który jej zdaniem bardzo
pasował do ponurej kreacji. Na nogi założyła czarne baleriny. Mirta nie była
niegrzecznym dzieckiem, lecz tym razem była zbyt podekscytowana, więc złamała
jedną z reguł.
Wyszła ze swojego
malutkiego pokoiku. Jak najciszej umiała przeszła przez długi korytarz.
Rozejrzała się. Teraz na paluszkach zeszła po schodach. Wszystko szło tak
dobrze! Już chciała wymknąć się do ogrodu, gdy usłyszała z salonu głos ciotki.
Podeszła do uchylonych drzwi i zaczęła podsłuchiwać ich rozmowę. Nieraz
podsłuchiwała swoich rodziców. Wtedy robiła to, gdyż nigdy się nią nie
interesowali. Teraz jednak było to z czystej ciekawości.
- Roger, zrozum mnie – powiedziała ciotka Harriet. – Miała u mnie
mieszkać do końca sierpnia i jechać do tej szkoły.
- Jakiej szkoły? – spytał zaintrygowany lokaj.
- Tak naprawdę, to ta „szkoła” jest ośrodkiem dla nienormalnych –
odpowiedziała mu ciotka Mirty.
- Co ma oznaczać to „nienormalnych”?
- Mircie przez całe życie zdarzały się dziwne rzeczy. Powtórzyło
się to znów, kiedy jej rodzice podpisywali papiery dotyczące tej małej
smarkuli. Wówczas ta mała uważała, że w salonie ktoś zrobił straszliwy bałagan.
Kiedy jednak ona i jej matka weszły do pomieszczenia, nic nie było nienormalne.
Czy to nie dziwne? – zapytała retorycznie.
- Rzeczywiście, to niecodzienne zjawisko. A ten pożar?
- Jej rodzice go nie zauważyli, choć stali od niego zaledwie pięć
kroków. Mirta próbowała im go pokazać. Udało jej się to dopiero, gdy ogień
rozszalał się w całej kuchni! Tylko ona przeżyła. Jej rodzice jakby byli głusi
– wytłumaczyła Rogerowi.
- Do tego przeżyła tyle wypadków. Chyba musi być nieśmiertelna! –
odezwała się milcząca dotąd Alice.
- Też mnie to zastanawia. Niestety, nic nie wiemy. Możemy się
tylko domyślać – odpowiedziała jej mądrze ciotka Harriet.
- Czyli pierwszego września wyjedzie do tego ośrodka? – powrócił
do poprzedniego tematu Roger.
- Jej rodzice nie zdążyli za niego zapłacić, przez co Mirta musi
zostać u mnie. Ja zaś nie zapłacę za tego bachora ani grosza więcej niż
zapłaciłam do tej pory – zastrzegła.
- Więc co pani z nią zrobi? Pierwszy września już za trzy dni –
przypomniała Alice.
- Jeśli będzie grzeczna, w co wątpię, zostanie u mnie. Jednak
jeżeli , tak jak przypuszczam, będzie
niegrzeczna, pozbędę się jej.
W tym momencie rozległy się kroki. Mirta podbiegła po cichu za wielką donicę.
Tam przykucnęła.
Co stanie się z Mirtą, jeśli będzie
niegrzeczna?
Czy dobrze jest znać prawdę?
Czy Mirta rzeczywiście jest nienormalna, a do
tego nieśmiertelna?
Na te i inne, zapewne bardziej intrygujące,
pytania odpowiedzi pojawią się niedługo...
(Ciąg dalszy
rozdziału ukaże się już za trzy dni)
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)