Opowiadania i sceny bez ładu i składu #33 - dalsza część 'Podwójne ja"
Staję przed
szafką w kuchni. Gdzieś za mną mama krzyczy, bym wzięła lekarstwa. Zaraz
dołącza się do niej Eric. Tata przywiązuje nitki do moich nadgarstków i pomimo
tego, że stoi koło mnie, porusza nimi z góry. Jestem jego kukiełką. Nic nie
wartą marionetką. Moje ręce same sięgają po dwa opakowania z tabletkami. Jedne
są czarne, nadrukowano na nich trupią czaszkę. Słyszę jak krzyczą z bólu i
zawiści. Zabijają każdego od środka. Drugie białe, splamione krwią. Z każdej
wystaje mała żyletka. Dopiero teraz widzę sznurki na palcach. Wbrew mojej woli
otwieram obie tuby. Mam już dość. Ciepłe łzy spływają po moich policzkach. Łzy
cierpienia i braku zrozumienia. Wiem, że nie mogę wybrać. Dlaczego ja?
On czeka na mój ruch. Nie spodziewa się
tego, co zaraz nastąpi. Chwila jego nieuwagi, a ja już trzymam w ręce nóż. Pętle
na moim ciele zaciskają się mocniej. Wbijają się, przecinają żyły i tętnice
niczym metalowe ostrze. Tata chce, bym go wypuściła. Nie tak łatwo mnie
pokonać, tatku. Wystarczy, że się zamachnę, a jestem wolna. Jeszcze tylko druga
ręka. Tu jest trudniej, ale nie ma rzeczy nie do zrobienia. Tak! Mogę uciec!
W tym momencie ktoś chwyta mnie od
tyłu. Znów jestem uwięziona w mocnym uścisku. Moje usta wypełniają się małymi
kuleczkami. Jest ich wiele. A każda rani, rozcina tkanki. Ktoś unosi mój
podbródek. To moja mama. Eric trzyma mnie, a tata już wlewa jakiś płyn do
mojego gardła. Woda roznosi po języku metaliczny smak. Nie dam rady. Przełykam.
Teraz czarne tabletki. Dokładnie ta sama procedura. Tylko te są gorzkie i
ostre. W moich wnętrznościach pali się ognisko.
Puszczają mnie. Upadam na podłogę. Pluję krwią. Płaczę nią.
Nie mogę krzyczeć, wziąć oddechu. Jestem skazana na bierne odczuwanie bólu. Oni
się patrzą. Gapią się z satysfakcją. Miarka się przebrała. Nie wiem, kiedy
pistolet znalazł się w moich rękach. Przez głowę przelatuje myśl, by zapłacili
za to, co zrobili. To nie ich wina. Mam tego świadomość. To ja się taka
urodziłam. Przykładam lufę do skroni. To koniec.
* * *
- Megan?! –
Ktoś mną potrząsa.
Podnoszę głowę. Wszystko jest lekko
rozmazane, ale i tak umiem rozpoznać tę przerażoną twarz. Mama? Za nią stoi
tata. Wrócili! Tylko czemu siedzę na podłodze? Koło mnie nadal śpi John. Jest
bardzo blady.
- Mamo…?
Wróciliście! Tak się o was bałam! – Wstaję i ją przytulam jedną ręką, druga
dalej boli.
- Megan,
co ci się stało w rękę? I czemu się bałaś? Przecież mówiliśmy, że jedziemy na
pokaz ogni sztucznych i wrócimy rano. – Odwzajemnia uścisk.
- To po co
zastawiałaś mi ten liścik? – pytam z wyrzutem.
- Jaki
liścik? – Puszcza mnie. Jest wyraźnie zdziwiona, ale i zaciekawiona.
- Ten, w
którym pisałaś, że mam iść do lasu o północy i tak spotkam Johna. Miałam nic
nie mówić Ericowi. On zasnął na kanapie. Poszłam na polankę i tam spotkałam
Johna. Dostałam od niego szkatułkę i pojawiło się dwóch oprychów. Byli
uzbrojeni. Jak się oni nazywali…? Six i Rowan! Jeden mnie postrzelił, a drugi
złamał żebro Johnowi! Chcieli ukraść szkatułkę, ale John ich pokonał – opowiadam
coraz szybciej.
Miny rodziców świadczą o tym, że nic nie
rozumieją, więc powtarzam jeszcze raz.
-
K-kochanie, a gdzie jest John? – powoli pyta tata.
- To nie
śmieszne, tato. Jesteś aż tak ślepy? Może przydadzą ci się mocniejsze okulary,
skoro nie widzisz już na odległość kanapy?
Rodzice wymieniają spojrzenia. Eric
wychodzi z kuchni z kubkiem kawy w ręce. Od razu zauważa, że coś jest nie tak.
- Eric… -
zaczyna mama – widzisz jakiegoś mężczyznę na tej kanapie?
- Nie. –
Przeciąga samogłoski.
Kobieta zaczyna płakać, wtula się w
tatę. Eric upuszcza kubek. Już wiem, co zaraz nastąpi. Tylko kto zada to
pytanie? Kto sprawi, że w domu pojawią się nowe zabezpieczenia i kolejne dawki leków?
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Ładnie :)
OdpowiedzUsuńekstra opowieść naprawdę niezwykła :)
OdpowiedzUsuń