Opowiadania i sceny bez ładu i składu #32 - dalsza część "Podwójne ja"
Poprzednia część (poprzednie części znajdziecie w zakładce u góry strony)
*************************************************************************************************************
*************************************************************************************************************
Eric
patrzy na mnie, jakbym mu się śniła. Nie pozostawia mi wyboru. Uderzam go w
policzek. Słyszę charakterystyczny plask, a mój braciszek kuli się. Po chwili
jego piękne oczy patrzą na mnie z nienawiścią i wyrzutem. Jednak podchodzi do
Johna i pomaga mi wnieść go do środka. Kładziemy go na kanapie. Mam szczęście,
że osioł ma zamiar iść na medycynę i dobrze wie, co robić. Ja nawet nie patrzę.
Po prostu idę do kuchni się napić wody. Przy okazji oglądam się w tosterze.
Nic poważnego, poza ręką, mi nie jest.
To tylko rozcięta brew i trochę brudu. Kiedy Eric mnie opatrzy, wymyję się. Mój
brat przybiega do pomieszczenia i z górnej szafki wyciąga apteczkę. Jest na
mnie zły, widzę to.
- Nie
mogłaś poczekać na mnie albo mnie obudzić? – pyta.
- Musiałam
iść bez ciebie, przykro mi – odpowiadam obojętnie.
- Mogło ci
się stać coś gorszego niż ta ręka! Mogłaś umrzeć!
- Od kiedy
tak się o mnie martwisz? – Biorę kolejny łyk.
-
Przynajmniej nie musiałbyś więcej pilnować, bym połknęła lekarstwa –
dopowiadam, uśmiechając się szeroko.
Mój braciszek już otwiera usta, by coś
powiedzieć, ale po mojej wypowiedzi odejmuje mu mowę. Wyraźnie dziwi go moja
postawa. Nigdy nie dzielił z nikim swojego ciała, nie wie jak to jest.
- Nie mów
tak. – Tylko tyle potrafi z siebie teraz wydusić. Z salonu słychać syk bólu.
Wskazuję wzrokiem wyjście, którego zaraz używa Eric. Na odchodnym rzuca przez
ramię – Jeszcze wrócimy do tej rozmowy!
- Ta,
jasne, wierz w to – szepczę na tyle cicho, bym tylko ja to słyszała.
Na dnie szklanki zostawiam odrobinę
płynu. Nie lubię widoku pustych naczyń. Idę do chłopaków. John leży z gołym
torsem, a Eric kończy wiązać na nim bandaż.
- Twoja
kolej, siostra. – Wyciąga do mnie rękę. Siadam obok niego.
- John,
zamknij oczy. Najlepiej idź spać – proszę nowego kolegę.
Eric pomaga mi ściągnąć koszulkę i
odkaża ranę jakimś żółtym, piekącym płynem. Zaczyna bandażować.
-
Geniuszu, nie zapomniałeś o czymś? Nie, żeby coś, ale z kulą w ramieniu mi nie
do twarzy – zauważam, nie bez ironii.
- Skąd to
wiesz? Jeszcze nigdy jej tam nie miałaś. Drasnęło cię, ale nie wiem skąd,
miałaś szkło w ranie. Myślisz, że mogę tę akcję napisać w CV? – uśmiecha się
złośliwie, zawiązując opatrunek.
- Tak, na
pewno od razu zostałbyś chirurgiem – ziewam.
- Weź leki
przeciwbólowe i idź spać. – Już chce wyjść, gdy przypomina sobie o czymś tak
oczywistym – Nie wejdziesz po drabinie z tą ręką…
- Posiedzę
tu z Johnem, popilnuję go. Patrz! Już śpi! – Śmieję się, ale Eric się nie
dołącza, za to przynosi mi bluzę z mojego pokoju.
- To żeś
wybrał kolor, nie powiem. – Eric zapina na mnie różowy polar. – Mam w szafie
cztery czarne, jedną szarą i granatową, ale ty musiałeś wziąć najsłodszą rzecz,
jaką znalazłeś?
- Jak ty
mnie dobrze znasz, siostrzyczko. – Mierzwi mi włosy i idzie na górę.
Nie biorę nic przeciwbólowego, tylko kładę
się na rozkładanym fotelu i przykrywam się kocem w czerwoną kratę. Naprawdę nie
wiem, co on tutaj robi.
- Dobranoc,
John. Dziękuję za to, że mnie uratowałeś. I przepraszam. Śpij dobrze – szeptam.
Odpowiada mi tylko ciche chrapnięcie.
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)