Sen #1
"BOMBA Z CHEMII"
„Znów te koszmary. Nigdy więcej nie będę oglądać filmów przed
snem!” – pomyślałam. Leżałam i myślałam. Myślałam i leżałam, aż w końcu
zasnęłam.
Rano nie obudził
mnie, jak zwykle, budzik, ale telefon od Kaśki.
- Halo? – ziewnęłam do słuchawki.
- Hana, gdzie ty jesteś? Za chwilę zacznie się historia, a ciebie
nie ma! Jak mogłaś nie przyjść na biologię? – pytała wyraźnie zdenerwowana.
- Zaraz będę – powiedziałam i rozłączyłam się.
Jak mogłam zaspać na pierwszą lekcję? To nie możliwe! Nigdy mi się
to nie zdarzyło! Wpakowałam szybko wszystkie książki do plecaka i ubrałam się w
mgnieniu oka. Ledwo umyłam zęby i wybiegłam z domu. Przybiegłam do szkoły. Niby
mieszkałam aż trzy ulice od niej, ale przeskakując ogrodzenia i murki było
znacznie bliżej. Wpadłam do klasy na pierwszym piętrze. Wszyscy patrzyli na
mnie, jakbym była ich nemezis. Usiadłam w ostatniej ławce obok Kasi. Przez całą
lekcję trzydzieści trzy pary oczu zerkały na mnie. Czemu akurat w taki dzień
nasza klasa musi mieć wzorową frekwencję? Nagle zadzwonił dzwonek. Wyszłam z
trzynastki jako pierwsza.
- Hana, co ci się stało? – spytała Kasia.
- Nic, zaspałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ale spójrz na siebie! Koszula krzywo zapięta, włosy potargane,
dwie różne skarpetki i to nieobecne spojrzenie. I to jest „nic”?
Kasia była moją przyjaciółką od początku roku szkolnego. Miała
bląd włosy mniej-więcej do ramion i nosiła okulary. Była zapalną fanką książek
fantastycznych i anime, czyli japońskich animowanych filmików oraz serii
komiksów. Zawsze mnie wspierała, nawet kiedy było mi naprawdę ciężko.
- Czy ty aby nie przesadzasz? – spytałam starając się odwrócić od
niej wzrok.
- Nie – odpowiedziała podpierając się pod boki, po czym jej mina
się rozchmurzyła. – Ty się zakochałaś!
- Nie – odpowiedziałam. – Wiesz, że nie. Chcesz mnie tylko
wyprowadzić z równowagi!
Już się do siebie nie odezwałyśmy, bo zadzwonił kolejny dzwonek.
Tym razem zwiastował chemię. Nie jest to przedmiot, który jakoś szczególnie
lubię, ale jest sto razy lepszy od biologii. Gdyby nie uczyła nas pani
Astomolitek, byłoby o wiele przyjemniej. Jest to dość niska kobieta nie
pierwszej młodości, która ma wielki nos i strasznie wąskie usta. Zawsze nosi
workowate sukienki w odcieniach ciemnych pasteli. Jej włosy są przerzedzone i mają
mysi kolor. Do tego za grubymi okularami chowa przebiegłe szare oczy. Nie wiem o czym opowiadała na tej lekcji. Cały
czas byłam zamyślona. Jakim cudem zaspałam? I nagle Kropulka wyczytała moje
nazwisko:
- Hanna Motylec.
- Tak? – obudziłam się.
- Proszę do tablicy – popatrzyła na mnie zza grubych okularów.
- Oczywiście pani Astronomolitek – wstałam i podeszłam do wielkiej
zielonej tablicy. Wiedziałam, że już nie żyję.
Trzy słowa wypowiedziane przez Kropulkę są jak wyrok śmierci.
„Proszę do tablicy” oznacza w jej ustach: „Czeka cię jedynka”. Położyłam tuż
przed nią mój zeszyt.
- Proszę mi powiedzieć, ile procent objętościowych zajmuje w
powietrzu azot?
- Siedemdziesiąt osiem – odparłam.
- To teraz, kto odkrył tlen?
- Yyy… - nie znałam odpowiedzi.
- Joseph Priestley, Hanno – uśmiechnęła się Kropulka. – A kiedy go
odkrył?
- Też nie wiem – odpowiedziałam i poczułam, że blednę, a moje ręce
trzęsą się, jakby ktoś zrobił je z galarety.
- W takim razie – zastanawiała się nauczycielka. – Podaj mi dwie
substancje, z których możemy otrzymać tlen?
- Z… - nie mogłam sobie przypomnieć.
- Czas minął – podniosła wysoko głowę. Była wyraźnie zadowolona,
że nie znam odpowiedzi. – Z tlenku rtęci(II) i manganianu(VII) potasu. Teraz
ostatnie pytanie: Co nadaje koloru czerwieni angielskiej, oczywiście w farbach?
- Eeee – znów szukałam dobrej odpowiedzi w swojej głowie.
- Niestety, Hanno, nie nauczyłaś się. Nie mogę ci dać nic innego –
wpisała na pół strony wielką jedynkę czerwonym długopisem. Nawet niewidomy by
ją zobaczył.
Zezłoszczona usiadłam w swojej ławce i nie odezwałam się ani
słowem do końca lekcji.
- Hana, nic się nie stało? – spytała mnie od razu Kreska.
- Lena, nic się nie stało – odpowiedziałam jednej z bliźniaczek. –
Po prostu wstawiła mi piękną pałę do dziennika - kopnęłam z całej siły w
podłogę.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze – pocieszała mnie. – To tylko
jedna jedynka! Świat się nie zawali.
- Lena, chyba masz rację, ale ta baba po prostu się na mnie
uwzięła – pocieszałam się na duchu.
- Muszę lecieć, Laura na mnie czeka – uśmiechnęła się i pobiegła.
Bardzo lubiłam obie bliźniaczki i Laurę, i Lenę. Były ode mnie
wyższe o głowę i miały blond włosy.
Pobiegłam do łazienki. Spojrzałam w
lustro. Patrzyły na mnie zielone oczy jakby zza mgły. Do tego nieproporcjonalnie
większy nos i duże, pełne usta w malinowym odcieniu. Górna warga była
zdecydowanie jaśniejsza od dolnej i widniała na niej niewielka blizna –
pamiątka z nauki chodzenia. Potargane włosy w kolorze ciemnego blondu nie
dodawały mi uroku. Szybko związałam je w koński ogon i zapięłam koszulę. Przy
okazji znów zobaczyłam moje wystające żebra.
Mam sporą niedowagę i za Chiny nie mogę przytyć. Zaczęłam malować sobie rzęsy,
kiedy za ścianą zadzwonił kolejny dzwonek tym razem przeklnęłam pod nosem i
pobiegłam na polski.
Do końca dzisiejszych lekcji nie odezwałam
się do nikogo. Chciałam być sama. W drodze do domu zaczepił mnie kolega ze
szkoły.
- Cześć Hana, coś ty dziś taka nie w sosie?
- Zostaw mnie Seba, okej? – spytałam wywracając oczami.
- Ale co się stało? Zawsze jesteś taka roześmiana, a dziś zaraz
będziesz ryczeć.
- Nic.
- Jakie „nic”? – uśmiechnął się. - Podprowadzić cię do domu?
- Chętnie – odpowiedziałam bez przekonania.
I szliśmy w milczeniu. Żadne z nas nie podjęło tematu. Dopiero tuż
przed moją bramką Seba uśmiechnął się przepraszająco i powiedział:
- Jesteś naprawdę super. Zazdroszczę ci.
- Dzięki – wzruszyłam ramionami.
- To pa – odwrócił się ode mnie wyraźne zawiedziony.
Otworzyłam bramkę i weszłam do domu. Nie był on specjalnie duży, ale
jednak mój. Nie zdążyłam ściągnąć czapki i szalika, gdy zawołała mnie do kuchni
mama. Weszłam do pomieszczenia pomalowanego żółtą farbą. Przy ścianach stały
blaty, lodówka i piekarnik. Tylko pod oknem stał mały stolik, przy którym stały
cztery krzesła. Na jednym z nich siedziała czarnowłosa kobieta w bordowym
swetrze i dżinsach. Obierała ziemniaki.
- Jak było w szkole? – spytała nie podnosząc głowy.
- W miarę dobrze. Tylko pani Astronomolitek znów się na mnie
uwzięła – odpowiedziałam, stojąc w progu.
- To ta od chemii?
- Tak. Znów postawiła mi pałę – podparłam się pod boki.
- Jedynkę? – spytała mama, podnosząc niedowierzający wzrok. Była
dość ładna. Miała prawie czarne oczy i wąskie, różowawe usta. – Jakim cudem
znów załapałaś pałę?
- Nie wiem. Siedziałam na lekcji, a ona mnie prosi i pyta o to,
kto odkrył tlen – wymieniałam.
- Znów się nie uczyłaś – krzyknęła.
- Ale nie wiedziałam, że będzie mnie pytać! Uczyłam się z zeszytu –
odpyskowałam.
- Musisz być przygotowana na każdą lekcję – spurpurowiała.
- Ale…
- Nie ma „ale”! Masz zakaz wychodzenia z domu i komunikowania się
z koleżankami!
- Ale!
- Jeszcze komputera!
- Nienawidzę cię! – wrzasnęłam na całe gardło i pobiegłam do
swojego pokoju na piętro. Tam z trzaskiem zamknęłam drzwi i kopnęłam w biurko.
Później wrzasnęłam i rzuciłam podręcznikiem do matematyki o ścianę. Padłam na
łóżko i zaczęłam płakać.
- Nienawidzę dorosłych! – zawyłam. – Niech wszyscy se znikają!
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
-----------------------------------------------------------------------------------------
Oto dalsza część "Opowieści dla Seby" Postanowiłam, że tytuł "Sen" jest odpowiednim tytułem (w czym pomógł mi ktoś, kogo serdecznie pozdrawiam). Wszystkie postacie istnieją na prawdę, tylko pod innymi imionami. Pozdrawiam Was i "Sebę".
Jak myślicie, kim dla Hany jest Seba? I co się niedługo wydarzy? Oczekujcie kolejnych odcinków.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)