Opowiadania i sceny bez ładu i składu #11 - dalsza część 'Podwójne ja'
Jest mi
lżej, ale się boję. Spoglądam na zegar nad biurkiem. Wskazuje jedenastą
trzydzieści. Mam mało czasu. I co ja powiem bratu?
Schodzę na dół, po drodze biorąc latarkę
i plastelinę. List chowam do kieszeni. Mój brat czeka na mnie w salonie.
- I co,
znalazłaś ich, albo jakąś wiadomość? – pyta od razu.
- Nie, nic
nie znalazłam – kłamię, a jestem w tym piekielnie dobra.
- Do kitu
– wzdycha, rzuca się na kanapę i bierze pilota. Po kilku sekundach jest już
zajęty. Ja zmierzam do kuchni.
Wszystkie ostre przedmioty są w małym
kuferku na blacie, którego strzeże kłódka z kodem. Jest tu z mojego powodu.
Kiedyś często miewałam napady złości. Wówczas nóż był najlepszą bronią przed lekarstwami.
Służył mi też do innych celów. Patrzę na nadgarstek. Pewnego dnia złamałam kod.
Od teraz mama zmienia go, co drugą sobotę. Nie wie, że znam każdy następny.
Zawsze chowa kartkę z kodem pod chlebak. Wmawia mi, że jest przyklejony do
blatu. Nie docenia mnie.
Przesuwam chlebak. Tym razem na małej
żółtej karteczce widnieje data ślubu moich dziadków. Skończyły jej się pomysły?
Po chwili trzymam w ręce scyzoryk i długi, ostry szpikulec do sprawdzania, czy
kurczak w piekarniku jest już gotowy. Na końce szpikulca nakładam kulki z
plasteliny i chowam go za pasek spodni tak, by w każdej chwili móc go
wyciągnąć.
Idę do przedpokoju. Wyrywam z zeszytu do chemii kartkę i
zabieram z piórnika długopis. Wracam się do salonu. Eric leży na kanapie i
cicho pochrapuje. Telewizor nadal idzie, ale jemu to nie przeszkadza. Okrywam
go kocem i całuję w czoło, jak to robiła kiedyś mama.
- Obiecuję
ci, że wrócę. Obiecuję – mówię, po czym kładę na ławie kartkę w kratkę z tylko
jednym, krótkim komunikatem: Wrócę.
Zakładam kurtkę i glany. Idę do lasu.
Znam go jak własną kieszeń. Kiedy się dowiedziałam, że jestem chora, zaczęłam
przychodzić tu codziennie. Tu jakby nie było drugiej Megan. Byłam tylko ja, tak
jak dawniej.
Idę i nie oglądam się za siebie. Wiem,
gdzie go spotkam – na polance z wierzbą płaczącą. Zaczynam biec. Gałęzie
chwytają mnie za ubranie, niszczą fryzurę, zadrapują policzki. Kocham to
uczucie. Kilka sekund i jestem bardzo blisko. Zwalniam, by odpocząć. Już widzę
za krzakami sporą polanę skąpaną w blasku księżyca. Chowam się za rośliną i
wyglądam na nią. Wszystko jest takie, jak zawsze – spokojne. Pod wierzbą, którą
ja nazwałam Babcią, po oglądnięciu Pocahontas, stoi mężczyzna. Nie widzę jego
twarzy. Jest bardzo wysportowany. Szuka mnie, na pewno jest już północ. Dobra,
idę.
Wychodzę zza krzewów i zmierzam cicho w
jego stronę. Patrzy w drugą stronę, jeszcze mnie nie widzi. Jestem od niego
kilka kroków, wchodzę w cień.
- John? –
pytam dla formalności. Odwraca głowę w moją stronę i lustruje mnie z góry do
dołu.
- Jesteś
córką Mary? – dopytuje. Kiwam głową.
- Gdzie są
moi rodzice?
- Nie wiem
dokładnie, ale…
- Jak to
nie wiesz?! Miałeś mi wszystko powiedzieć! – krzyczę z przerażenia i złości.
Oszust!
- Twoja
mama powiedziała tylko, że mam ci to przekazać i zawieść do wujka – podaje mi paczuszkę,
owiniętą szarym papierem i obwiązaną sznurkiem. Niepewnie biorę zawiniątko.
- Gdzie
mnie niby zabierasz? Mój wujek mieszka w Holandii…
- Chodź po
prostu za mną – wzdycha. Mija mnie i przecina polankę. Chwilę stoję, nawet nie
patrząc, dokąd on się wybiera. Mam mu zaufać? Nie znam go…
Diamentowa Róża
[prawa autorskie zastrzeżone]
CDN
----------------------------------------------------------------
Chcę Was bardzo przeprosić, ale rezygnuję z dalszych challenge. Źle mi to wyszło, za daleko się zapędziłam. Obrałam nie ten kierunek i wolę to przerwać niż ciągnąć. Nie sprawia mi to też przyjemności.
Jeszcze raz przepraszam :)
Pozdrawiam :)
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz dodaje więcej sensu temu, co tu robię.
Dzięki, że jesteś :)